Ostatni raz spowiadałam się przed Pierwszą Komunią Świętą. Lista grzeszków kulinarnych zatem jest długa. Pokutę jednak odprawiłam (zgagą po koszmarach, patrz tu i tu, i tu, i tu). Sumienie miałabym czyste, gdyby nie Efes. Pewna słabostka, której ulegam regularnie.
Raz na parę miesięcy nachodzi mnie wielka chęć na cienkie jak opłatki plastry mięsa cielęco-baraniego skropione piekielną pikanterią i ukryte w niewinnym płaszczu słodkawego lawaszu. Dla tej diabelskiej kombinacji jestem w stanie przejechać na rowerze pół miasta, a wcześniej z premedytacją zaplanować cały dzień wokół owego niecnego występku.
Z pewnością to właśnie rozbuchane wewnętrzne demony namówiły mnie, by tym razem skusić się na więcej. Przełykając ślinotok, minęłam okienko tureckiego Efesu, w którym nabywam wspomniany wcześniej diabelski wynalazek, i pchnęłam drzwi do samych piekieł.
Żegnając się z życiem wieczystym, zamówiłam szaszłyk z baraniny (kuzu sis – 28 zł), a na deser grillowane baranie kotleciki na ostro (acili kofte – 26 zł). Rozpaliłam ogień piekielnych oczekiwań turecką, szatańską herbatką, a kiedy przede mną zmaterializowały się żądane mięsa, bezwzględnie wbiłam w nie ostry kieł.
grillowane baranie kotleciki na ostro (acili kofte – 26 zł)
szaszłyk z baraniny (kuzu sis – 28 zł)
Ugrzęzł nieco na baranim szaszłyku – mięso okazało się niebezpiecznie aromatyczne, pociągające, ale też o różnej i zdradliwej konsystencji. Ukroiłam pokaźny kawał grillowanego kotleta. Ten był twardawym, zbitym skurczybykiem, choć o czule doprawionym wnętrzu. Prezentacja dań współgrała z dzikością moich żądz – mięsom podanym na kwadratowych talerzach towarzyszył niedbale rzucony furgon posiekanej białej kapusty. Dekor w postaci urżniętej gałązki natki pietruszki odebrałam jako symbol opamiętania. Dania nie były warte grzechu, za wszystkie serdecznie żałuję i obiecuję więcej tu nie zaglądać. Pozostanę wierna najlepszemu kebsowi z okienka w mieście – Efes tylko na wynos, amen!
Aleja Niepodległości 80
oraz ul. Francuska 1 i al. Jana Pawła II 41