Batony Legal Cakes polecił mi mój trener. Rzeczywiście, w porównaniu z chemiczną konkurencją gotowców, których skład jest dłuższy od mojej nogi, miały zaledwie parę składników, i to same naturalne. Całość zaś (szczególnie w przypadku batona Sneaky) była zadziwiająco smaczna, sycąca i miała jakże cenne dla wszystkich pakujących białko! Kiedy dowiedziałam się, że Legal Cakes pod koniec lata otworzyło pierwszą stacjonarną cukiernię, popędziłam do niej z nadzieją, że będzie to mój drugi po KIK Fit ulubiony pakerski adres. W menu małego, przytulnego lokalu, utrzymanego w dziewczyńskich, pudrowych pastelach, znalazły się zdrowe śniadania i desery, z których słynie marka. Ich główną zaletą jest to, że są dietetyczne, zdrowsze niż normalne słodycze, ale równie smaczne.
Ponieważ pora była wczesna, zostawiłam sobie deser na następny raz, tym bardziej że pierwszą stronę menu, nazwaną „Najważniejszy posiłek”, wypełniała lista zdrowych śniadań, rzadko widywanych w innych lokalach. Trzeba było tylko zdecydować, co to będzie: granola, pankejki, gofry, omlety, owsianka czy jaglanka. Decyzję ułatwiają dokładne opisy dań, a także podane obok nich ilości makroskładników: białka, węglowodanów i tłuszczów, oraz liczba kalorii. To na pierwszy rzut oka był, w porównaniu z KIK Fit, duży plus – w lokalu przy Szpitalnej te informacje podane są tylko na ulotce leżącej obok kasy, a nie w menu głównym.
Zdecydowałam się na jaglankę (płatki jaglane na mleku kokosowym – 60 gramów, 290 kalorii, 8 gramów białka, 48 gramów węglowodanów, 7 gramów tłuszczy, 14 zł). W cenie był wybór dodatkowych dwóch składników – poprosiłam o powidła śliwkowe i orzechy. Kuchcik, który za moją ulubioną kaszą jaglaną nie przepada, bo twierdzi, że ma zapach szafy, ewentualnie mieszkających w niej myszy, wybrał omlet z mąki gryczanej z nasionami chia, ksylitolem, olejem kokosowym (394 kalorie, 22 gramy białka, 22 gramy węglowodanów, 26 gramów tłuszczy, 15 zł). On również mógł dobrać dwa składniki – wybrał robione na miejscu masło orzechowe i owoce.
Przez kolejne pół godziny obserwowaliśmy z zadziwieniem, co dzieje się w otwartej kuchni. Były tam trzy dziewczyny, które: dużo rozmawiały, zastanawiały się, czy mają wszystkie składniki (kelnerka przyszła powiadomić nas, że nie ma kluczowego w mojej jaglance mleka kokosowego, po czym po pięciu minutach okazało się, że jednak jest), śmiały się, plotkowały, wreszcie przytulały się czule i krzepiąco. Miło było patrzeć na to kulinarne siostrzeństwo, niemniej czas uciekał, nasz głód rósł, a z całej grupy tylko jedna dziewczyna zabrała się do gotowania. Zaczęła od mojej jaglanki, dopiero potem zajęła się omletem. Jedliśmy więc zamówione śniadania po kolei, najpierw ja, a potem Kuchcik.
Jaglankę potrafię doprawiać na tysiąc sposobów, słodko i wytrawnie, ta była kompletnie sauté, więc nieco mnie rozczarowała. Niemniej lubię ją samą w sobie, więc ta siermiężność podania za bardzo mi nie przeszkadzała. Kuchcik po dwóch kęsach omletu tak się zapchał, że nie był w stanie wydusić słowa. Omlet, owszem, był puszysty, ale też bardzo suchy – nie pomogło nawet smaczne, lecz toporne w rozsmarowywaniu masło orzechowe. Wyszliśmy więc średnio zadowoleni, choć otoczeni dziewczyńskimi, serdecznymi uśmiechami. Wysłałam SMS-a do mojego trenera, by podzielić się z nim wrażeniami. „I co, pewnie miały tabakę albo zabrakło im składników?”, zapytał. Potwierdziłam i poleciałam robić tabatę, obiecując sobie zjeść jeszcze kiedyś batona od Legal Cakes. Na zabawę w kuchnię nie mam niestety czasu, a może już z niej wyrosłam?
Legal Cakes
ul. Chłodna 2/18
Warszawa