Skoro w samym centrum Warszawy można postawić wielki maszt z gigantyczną flagą, kościoły mogą przypominać kury, a motele przy szosach – zamek Gargamela, to czemu w Pszczynie nie miałaby działać steampunkowa restauracja? Wszystko jest kwestią kasy i braku klasy. Biznesy sygnowane nazwiskiem Kania wyrastają, za przeproszeniem, jak grzyby po deszczu. Pszczynę nakręcają dwa – Zakłady Mięsne Henryka Kani (zaopatrują między innymi Biedronkę, dzięki czemu ich twórca cieszy się miejscem na liście stu najbogatszych Polaków według magazynu „Forbes”) oraz pieczarkarnia Karola Kani. Za kasę z grzybów, a konkretniej dwieście sześćdziesiąt tysięcy złotych, Karol Kania zakupił starą, górującą nad miastem wieżę ciśnień z lat dwudziestych. Renowacją zajął się jego syn Wojciech. Przy okazji zmaterializował swoją fascynację science fiction Juliusza Verne’a, samodzielnie projektując mechaniczne elementy steampunkowego wystroju. Na ósmym, ostatnim piętrze wieży powstała restauracja z widokiem na całe miasto (tu obejrzycie film o Wodnej Wieży, wyprodukowany przez jej pomysłodawców).
Odwiedziłam ją ostatnio, spodziewając się najgorszego, obitego skórą kiczu rodem z gabinetu prezesa z rekinem nad biurkiem. Zastałam przestrzeń dziwaczną, acz ciekawą, bardziej jednak sprzyjającą rozmyślaniu o torturach ciała niż o jego przyjemnościach. Tych należało szukać w karcie. Wbrew prezentacjom i zapowiedziom jej twórców wcale nie rości sobie pretensji do kulinarnej awangardy, jest raczej zbiorem zgranych, klasycznych duetów, takich jak kurki z jajkiem, łosoś z ogórkiem, carpaccio z parmezanem i foie gras z brioszką. Oprawa była jednak osobliwa, obsługa nadęta jak trzeba, spodziewałam się zatem fajerwerków, a przynajmniej latających w powietrzu pieczarek Karola Kani.
Ciekawe było amuse bouche, w miseczce podano nam świeże, malutkie grzyby shiitake z własnej uprawy (Kania tylko kani nie ma w ofercie), podlane olejem rydzowym – smaczne, zdrowe i z pewnością regulujące ruchy robaczkowe jelit.
Po tej przystawce tatar z łososiem z ogórkiem, liśćmi nasturcji, crème fraîche i czarną solą morską (29 zł) wypadł smacznie, ale banalnie, o wiele ciekawsza okazała się grasica cielęca z cienkimi płatami ozora cielęcego, znów liśćmi nasturcji, podgrzybkami i duszonym fenkułem (39 zł). Grzyby miały idealną konsystencję współgrającą z miękką i pozbawioną błon animelką, przyjemnie odświeżoną orzeźwiającą mocą kopru włoskiego.
Krem z raków i kalafiora, zakwaszony śmietaną (21 zł), miał piękny kolor i sycącą moc, a ratatouille z mozzarellą di bufala, pomidorkami i oliwą ziołową (35 zł) nieco mdły smak śródziemnomorskiej kuchni.
Główne dania składały się z perfekcyjnie przygotowanych produktów, ale w całości były piekielnie nudne – kaczka taplała się w pietruszkowym purée, ratując się wyraźniejszym akcentem wiśni i chrupiących badyli selera (52 zł), a zmysłowo rozpadające się policzki wołowe w kałuży esencjonalnego demi glace ugrzęzły w marchewce przygotowanej w całości i jako purée (45 zł).
Zmysły zostały uśpione, nie działały już na nie nawet wyładowania elektryczne Tesli w tle na ścianie. Steampunk okazał się przykrywką dla porządnej, uczciwej kuchni, która z pewnością przypada do gustu pszczyńskim przedsiębiorcom i przejeżdżającym turystom. Na tych ostatnich czają się bowiem po drodze o wiele większe kurioza niż te zainstalowane w pszczyńskiej wieży.
Wodna Wieża
ul. Kilińskiego 5, Pszczyna
godziny otwarcia: pon.-sob.: 12-23; niedz.: 12-21