Moja mazowiecka wersja malezyjskiego klasyka jakim jest zupa laksa. Uwielbiam! Laksę jadłam w Singapurze i Malezji, ale moja wersja mi się bardziej podoba. Bo zamiast rybnego ciężkiego wywaru – kalarepa, jabłuszko, cebula i marchew. Parę prostych roślinnych składników a efekt niezwykle zaskakujący, sycący, kremowy i pocieszający. Sami zobaczycie. Film z instruktarzem do obejrzenia TUTAJ
Przepis na ok 4 porcje
- 4 ząbki czosnku
- 1 cebula
- 2 kalarepy
- 2 marchewki
- 2 jabłka
- 2 łyżki startego na tarce świeżego imbiru
- 4 łyżki oleju roślinnego
- 1 płaska łyżeczka kurkumy
- 1 płaska łyżka słodkiej papryki
- ok litra wody
- 2 łyżki masła orzechowego
- 250 ml niemleka roślinnego lub mleczka kokosowego
- 4 łyżki sosu sojowego
Zaczynamy od przygotowania warzyw. Czosnek siekamy, cebulę kroimy w plastry. Kalarepę porządnie obieramy z grubej łykowatej skórki (przyłóżcie się do tego – jej skórka jest łykowata i potem psuje przyjemność z jedzenia zupy). Kalarepę kroimy na kawałki, marchew obieramy i kroimy w plastry, jabłka w grubą kostkę. W sumie krojenie składników nie ma aż takiego znaczenia, bo wszystko pod koniec i tak zmiksujemy. Imbir ścieramy na tarce lub drobno siekamy.
Laksę przygotowujemy w garnku z grubym dnem. Rozgrzewamy olej, podsmażamy na nim cebulę, aż porządnie zmięknie i się zeszkli. Dorzucamy wtedy czosnek i imbir, mieszamy chwilę i dosypujemy przyprawy – kurkumę i słodką paprykę. Przyprawy oddadzą nam swój piękny kolor i uwolnią bogaty aromat. Chwilę je mieszamy i przesmażamy. Dorzucamy marchewkę, kalarepę i jabłko. Mieszamy przez chwilę, podsmażamy, a następnie dolewamy wodę (powinna przykryć warzywa). Gotujemy do miękkości warzyw, czyli około godziny. Dolewamy wtedy niemleko roślinne lub mleczko kokosowe, dokładamy masło orzechowe, przykrywamy i zagotowujemy. Zdejmujemy z ognia i miksujemy na gładki krem. Doprawiamy odrobiną sosu sojowego. Podajemy z ulubionymi dodatkami. U mnie to smażone tofu, ryżowy makaron, ogórek, olej chili, sezam i parę listków czegoś zielonego. Smacznego.