Parzyście ponumerowana strona ulicy Jasnej wypełnia się smakami z różnych zakątków świata. Pod numerem 26 australijska Kalaya serwuje kangury, pod numerem 24 Duża Micha podaje wietnamską zupę pho, a pod numerem 22 Dos Tacos rozpala przełyki meksykańskimi pozole, tacos i burritos. Do tej zacnej światowej reprezentacji kulinarnej dołączył Shipudei Berek, specjalizujący się w kuchni izraelskiej. Zapowiada się, że na dłużej, bo może to być kolejna, sprawnie działająca maszynka w rękach Artura Jarczyńskiego. Restaurator ma dwudziestopięcioletnie doświadczenie w biznesie kulinarnym (obecnie prowadzi ponad dziesięć lokali, między innymi Jeff’s, Kompanię w Łodzi, Warszawie i Krakowie, U Szwejka, Der Elefant) i zna receptę na sukces. Brzmi ona: dużo, prosto i tanio. W Berku panują więc te same standardy, które obowiązują w innych jego restauracjach: gramatura podana przy daniach w menu, duże porcje, bardzo sprawna, szybka i uśmiechnięta obsługa, a na do widzenia lufa wiśniówki. W Berku ceny są na granicy opłacalności, Jarczyński z pewnością będzie je sukcesywnie podnosić, na razie jednak jest pod tym względem bardzo atrakcyjnie.
Nad wystrojem wnętrz nie będę się rozwodzić, bo przypomina fastfoodowe sieciówki, może poza rozczulającym detalem, mianowicie pomarańczami umieszczonymi w szklanych misach. Włożyć je tam mógł tylko ktoś pamiętający zamierzchłe czasy niedoboru i kartek, kiedy pomarańcze symbolizowały lepszy świat i były obiektem westchnień. Dziś nie budzą żadnych emocji.
W menu, obok humusu i falafeli, które podaje już niemal każda szkolna stołówka, są rzadziej widywane w polskich restauracjach dania kuchni izraelskiej. Zaczynam naturalnie od mezze (10 małych przystawek za 19 zł). Jak się potem okazuje, nie płacę za nie, bo są w promocyjnym komplecie z szaszłykiem jagnięcym (shipud, 39 zł). W poszukiwaniu węglowodanów sięgam po izraelską pizzę, również z jagnięciną (21 zł). Przystawki składają się z samych warzyw, soczystych i pełnych zróżnicowanych smaków, także w postaci pikli. Zawartość małych talerzyków szybko znika, szczególnie smakuje mi grillowana papryka, cebula z sumakiem i bakłażany. Pizza jest cieniutka, pachnąca jagnięciną skropioną pastą sezamową tahini oraz doprawiona chili i cynamonem.
Równie dobre ciasto ma jeszcze ciepły i nadęty jak żaba chlebek pita podany do przystawek. Grillowany szaszłyk z jagnięciny jest soczysty i porządnie zamarynowany w przyprawach. Rachunek za obiad dla dwóch osób wynosi mniej niż 60 zł. W podobnie atrakcyjnej cenie jest lunch (przystawka, dania główne, dodatek i deser, 19 zł), a ceny śniadań, serwowanych od ósmej rano, zaczynają się od 9 zł. To je postanawiam sprawdzić, wracając do Berka parę dni później.
Zamawiam szakszukę w dwóch wersjach – czerwonej, klasycznej (14 zł), oraz zielonej, ze szpinakiem (15 zł). Obie pięknie wyglądają, ale smakują już gorzej. Przede wszystkim jajka mają ścięte na beton, twarde tarcze żółtek trudno nawet rozkroić nożem.
Podwójne kurze spojrzenie wyłania się z otchłani luźnego sosu – w przypadku klasycznej szakszuki ma on smak przecieru pomidorowego, w przypadku zielonej – rzadkiej i bardzo słonej od użytego sera śmietany. Zieloną szakszukę właściwie można jeść jak zupę, co chyba udało się zarejestrować na zdjęciu.
W śmietanowej brei pływają apatycznie liście szpinaku. Jeśli w przedszkolach rzeczywiście serwują już humusy i falafele, to taka wersja znienawidzonego szpinaku z łatwością wpisze się w szkolny kanon.
Shipudei Berek
ul. Jasna 24, Warszawa
godziny otwarcia: pon.-sob.: 08:00-00:00; niedz.: 12:00-00:00