Wielkie targi owoców morza i ryb w Pusanie, drugim co do wielkości mieście w Korei Południowej, to gratka dla takich perwersyjnych wszystkożerców jak ja.
W trakcie wycieczki do Seulu udało mi się odwiedzić miasto położone nad morzem, z którego regularnie kursują promy do mojej ukochanej Japonii. Do Pusanu ze stolicy Korei są jedynie trzy godziny drogi pociągiem w luksusowych warunkach, więc warto się przejechać, szczególnie na taką okazję, jaką jest Busan International Seafood & Fisheries EXPO.
Do Pusanu, podobnie jak około 30 dziennikarzy z Kanady, Wietnamu, Filipin, Indii i Senegalu, zaprosili mnie organizatorzy zacnego wydarzenia, jakim było BISFE 2016. Parę dni przed wylotem dostałam od nich mejla z prośbą o wygłoszenie połączonej z toastem mowy powitalnej w trakcie otwarcia EXPO. Mieliśmy z innymi dziennikarzami zasiąść przy stole dla prasy i po kolei wznosić toasty z przemowami trwającymi nie dłużej niż minuta.
Jakież było moje zdziwienie, gdy na miejscu okazało się, że prócz mnie na BISFE 2016 przemawiać będą tylko koreański minister rybołówstwa, burmistrz miasta Pusan oraz minister handlu zagranicznego z Senegalu, która zrobiła wielki interes z Koreą, podpisując umowę na eksport ryb z kraju.
Zapowiedziano mnie jako wicenaczelną największego magazynu kulinarnego w Europie, a ja dzielnie wspięłam się na scenę, by wznieść toast kieliszkiem czerwonego wina. Na koniec swojej przemowy zakrzyknęłam „geonbae!” (po koreańsku: na zdrowie), czym zdobyłam serca wszystkich ważnych i o połowę niższych ode mnie Koreańczyków.
Po przemowach przyszedł czas na degustację. Na miejscu, w hali EXPO BISFE 2016, pierwszy raz w życiu spróbowałam ślimaków abalone, które są przedmiotem pożądania zarówno kucharzy, jak i jubilerów. Uchowce lub inaczej słuchotki, które żyją w wodach Pacyfiku, w najlepszych restauracjach świata podaje się lekko blanszowane na maśle lub łączy z najwyższej jakości stekami. W koreańskich restauracjach często można je spotkać jako składnik śniadaniowych kleików ryżowych.
Kucharz, który na miejscu oprawiał ślimaki, miał do dyspozycji wiele jeszcze żyjących okazów w akwarium – na ich widok zwiedzający ustawiali się w kolejce, licząc na poczęstunek. Mimo że można je już hodować, to i w Korei, i w Chinach wciąż są bardzo drogim i cenionym przysmakiem.
BISFE 2016 tylko zaostrzyło mój apetyt na dziwne stwory. Dlatego już pierwszego wieczoru dałam się namówić na kolację w restauracji specjalizującej się w krabach. Podano je we wszystkich możliwych opcjach: w gulaszu z ośmiornicą, w zupie z krewetkami i wreszcie na surowo, to znaczy w marynacie ze słodkiego sosu sojowego.
Mięso kraba jest bardzo delikatne; to gotowane jest białe i przypomina nieco kurczaka, ale to marynowane w sosie było niezwykłe. Pod wpływem sosu sojowego zamieniło się w przezroczystą galaretę: słodką, tłustą i bardzo wyrazistą w smaku.
Ze wszystkiego, co zjadłam w Korei, ten specjał najbardziej przypadł mi do gustu – do tego stopnia, że ostatniego dnia udałam się do podobnej restauracji w Seulu i kupiłam dwa kraby na wynos. Przewiozłam je bezpiecznie do Polski – przyleciały spakowane w specjalnym basenie umoszczonym w moim głównym bagażu!
Kolację w Crab Restoran w Pusanie uzupełniały liczne przystawki. Na szczególną uwagę zasługiwały: makaron zrobiony z konjacu (dziwidła), bezkalorycznej i bezglutenowej bulwy, ukręcony z czarnym sezamem lekki i puszysty pudding z jajek, przygotowany na parze, oraz galaretka z bulwy yacón.
Uciechom morskim nie było końca. Apogeum osiągnęły w restauracji, która specjalizuje się w hoe, czyli koreańskim sashimi. Takich lokali łączących gastronomię ze stoiskiem rybnym jest wiele w całej Korei Południowej, ale te w Pusanie, z racji położenia miasta nad oceanem, mają opinię najlepszych. Oferta pływa żywa w akwariach, można więc spojrzeć obiadowi w oczy. Na nasz zostały wybrane małe ośmiornice, potężny halibut, przypominająca kosmicznego ślimaka żachwa oraz gaebul zwany morskim penisem.
Kiedy weszłyśmy z moim koleżankami Koreankami do restauracji specjalizującej się w hoe, sprzedawczynie, kobiety w wieku około 60 lat, przekrzykiwały się, prezentując ofertę. Uspokoiły się dopiero, gdy wybrałyśmy jedną z nich i zaczęłyśmy oglądać towar. Koreanki uwielbiają ślimaki. Uważają je za świetne źródło kolagenu do walki ze zmarszczkami. Buzie Koreanek rzeczywiście wyglądają pięknie, dlatego nie protestowałam, gdy wybierały poszczególne specjały.
Zakupy prosto ze stoiska powędrowały do kuchni, która ograniczyła się tylko do ich profesjonalnego cięcia. Na naszym stole wylądowały zatem zakupione przed chwilą owoce morza i ryba jedynie z sosami i przystawkami obok. Halibut był wyborny, za to żachwa, morski penis i ośmiornica okazały się najtrudniejsze ze wszystkiego, co do tej pory jadłam w Korei.
Koreańczycy jadają małe, żywe ośmiornice w całości (sannakji). Nie wiem, czy ze smakiem, czy żeby się popisać – tak czy owak, jest to całkiem popularna przekąska. Ośmiornica była na nasze życzenie już pocięta w kawałki, ale te wciąż się ruszały. Dziewczyny z apetytem nabierały pałeczkami kawałki nóg próbujących uciec z talerza.
Jestem dziennikarką kulinarną, kieruje mną przede wszystkim ciekawość, staram się nie oceniać i na bok odłożyć kulturowe uprzedzenia. Zamknąwszy zatem oczy, złapałam jedną nogę i umieściłam ją w buzi. Chciałam szybko ją pogryźć, by przestała się ruszać.
To jednak wcale nie było łatwe, bo jej struktura potrzebuje obróbki cieplnej. Nie dało się jej przegryźć! Pozostało mi zatem szybko połknąć wybrany kawałek, modląc się, by nie postanowił się cofnąć w moim przewodzie pokarmowym. Tę przygodę, a także zjedzenie morskiego penisa (gaebul), który po wyjęciu z wody i przecięciu na pół traci trzy czwarte objętości, ale wciąż jest bardzo czerwony i żylasty, zaliczam do przeżyć na granicy torsji (TU MOŻECIE ZOBACZYĆ, JAK TRUDNE BYŁO TO PRZEŻYCIE).
Z pomocą jak zwykle przyszło soju, ryżowy destylat o smaku rozwodnionej wódki z 17-procentową zawartością alkoholu, a także spacer plażą w Pusanie, która była tuż za oknami restauracji. Co było dalej? Czekajcie na kolejny odcinek Nakarmionej z Korei, wkrótce więcej!