Praga. Miniony piątek. Za chwile ogłoszą prohibicje, ale póki co spacerujemy wolni i nieświadomi. Mój kuzyn (na emigracji już 15 lat) prowadzi nas tu:
Spędza tu każdy piątek wraz ze swoimi kumplami: Skotim, Herzą młodszym i Jardą. Podsumowują tydzień i rozpoczynają weekend. Przy piwku. Czeskim oczywiście.
Rozmawiamy polsko-czeskim esperanto. Oni nas rozumieją bardziej niż my ich. Ale z wiedzą na temat kultury kraju jest już na odwrót. Skoti odpytuje nas z czeskiej literatury i kina. Znamy. On przyznaje, że Czesi się nami za bardzo nie interesują. Za to, co ceni, przywiązani są do tradycji. Przez całe życie potrafią chodzić do jednego pubu, siadać przy tym samym stoliku i pić piwo w tym samym towarzystwie. No chyba, że się ktoś wykruszy. Często są to miejsca, w których te samo piwo pili ich ojcowie i dziadowie.
Skoti przegląda polski przewodnik „In” po Pradze. Sporo ma przy tym zabawy…
Kartka z odhaczoną ołówkiem przez barmana liczbą wypitych piw, spoczywa w spokoju na stole jak mały rachunek sumienia. Gdy tylko osuszy się kufel, barman podsuwa następny, trzeba więc mieć refleks, by nie skończyć pod stołem.
Wydaje mi się, że Skoti ma w tym względzie jakieś doświadczenie.