Najbardziej wstydliwe i intymne kulisy pracy, o których pewnie wolelibyście nie wiedzieć.
Skończyłam właśnie czytać drugą część książki Agaty Napiórskiej „Jak oni pracują”. To zbiór rozmów z najciekawszymi polskimi twórcami na temat ich pracy – codziennych rytuałów, dziwactw i dyscypliny. Bardzo inspirujących do przyjrzenia się sobie, zwłaszcza jeśli nie jest się etatowcem i całą odpowiedzialność za pracę bierze się na siebie. Oto parę spostrzeżeń, które poczyniłam na swój temat w czasie lektury.
Sprzątam
Pisanie zaczynam od sprzątania. Najpierw robię porządek na biurku, potem na kanapie, kończę w kuchni, wstawiając naczynia do zmywarki, a czasami nawet machnę pranie, w zależności od tego, ile pracy czeka mnie za chwilę. Im więcej, tym bardziej ją odwlekam i dłużej sprzątam. Szczególnie jeśli mam do spisania wywiad z dyktafonu – odsłuchiwanie i spisywanie rozmów to mój największy koszmar – wtedy jestem w stanie umyć nawet wannę i lodówkę.
Muszę mieć biurko
To odkrycie poczyniłam dzięki Harel, która poleciła mi kojarzyć pracę z tylko jednym meblem w mieszkaniu. Wcześniej pracowałam na leżance w oknie, przy kuchennym stole, na kanapie w salonie i oparta na poduszkach w łóżku. Wszystkie meble w mieszkaniu nosiły więc piętno pisarskiego znoju, a cała przestrzeń stała się rozbabranym barłogiem pracy twórczej. Ciężko mi było znaleźć w niej kącik do relaksu i generalnie rozdzielić czas pracy od odpoczynku. Miałam poczucie, że zasuwam non stop. Teraz piszę tylko przy biurku, które aktualnie stoi przy oknie, tuż obok posłania Masali. Mogę więc w każdej chwili połaskotać ją za uchem. Nie obiecuję jednak, że zostanę tu na zawsze, bo co jakiś czas, w ramach prokrastynacji, przemeblowuję mieszkanie.
Piję kakao
Są takie dni, kiedy nie jestem w stanie zmusić się do pisania i rozmyślam nad porzuceniem zawodu. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że nic innego nie sprawia mi równie dużej frajdy jak dziennikarstwo, więc z pokorą idę do kuchni po legalny narkotyk, jakim jest kakao. Odkąd nie piję kawy, to właśnie nim próbuję pobudzić zahibernowane w intelektualnym marazmie ciało. Dorzucam też do rondla sporo cynamonu, imbiru, goździków i kurkumy, zastawiam biurko paroma kubkami kakao i zabieram się do pracy. Po pierwszym wypitym litrze przyspiesza mi wreszcie akcja serca i pojawiają się upragnione refleksje.
Cały czas jem
Pisanie jest skorelowane z moim apetytem. Muszę się naprawdę powstrzymywać, żeby podczas stukania w klawiaturę nie wyjeść całej lodówki. Im więcej piszę, tym więcej muszę zjeść. Co chwila więc odrywam się od tekstów i pędzę do kuchni. Na szczęście po drodze orientuję się, dokąd zmierzam. Zawracam wtedy do biurka albo idę zaparzyć sobie herbatki. Często popijam siemię lniane, bo daje uczucie sytości, a przy okazji leczy moje kiszki nadwerężone zawodem dziennikarki kulinarnej.
Okadzam się
Palę wszystko: świeczki, kadzidła i święte drewno palo santo, które dostałam od znajomej czarownicy. Kiedy mnie lekko zaczadzi, zamroczy i spowije magiczną mgiełką, zaczynam pisać. Potem czekam, aż opadnie dym wokół biurka, i czytam jeszcze raz to, co napisałam. Zdarza się, że muszę usuwać słowo „obłoczny”, którego w takich okolicznościach często nadużywam.
Guglam się
Z nudów wpisuję swoje nazwisko w adres wyszukiwarki. Czasami dowiaduję się o sobie czegoś nowego. Najciekawsze są same podpowiedzi Google’a, kiedy zaczynam pisać swoje nazwisko. Ostatnio przypomina mi o upływającym czasie, podpowiadając: Basia Starecka… wiek. Ciekawe, ile osób wystukało takie hasło, że zapisało się ono w historii wyszukiwarki? Może to dobra okazja, by udzielić na nie odpowiedzi. Oficjalnie zatem ogłaszam: mam dwieście lat – na tyle się właśnie czuję.
Piszę w podroży
Podróżuję przynajmniej dwa razy w miesiącu, więc siłą rzeczy taszczę ze sobą komputer. Nie lubię jednak korzystać z niego w samolocie, bo mam wrażenie, że wszyscy zaglądają mi w ekran. Nie potrafię się skupić i czuję się odarta z tajemnic. Nawet jeśli uwagę współpasażerów przyciągają nie moje litery, a koreańskie naklejki z ulubionymi postaciami z Kakao Talk. Pisanie jest jednak czynnością intymną, by rzec – fizjologiczną, której wolę oddawać się w samotności. Dlatego najbardziej lubię pracować w hotelach – w anonimowym, cichym, pozbawionym jakichkolwiek kontekstów pokoju do wynajęcia. Nie potrzebuję wtedy swoich rytuałów, by być w stu procentach produktywna. Pisanie idzie mi o wiele szybciej niż w domu. Może powinnam w ogóle do niego nie wracać?