Warto czasami wyściubić nos ze Śródmieścia. Chociaż cenię sobie oswojony kawałek miasta, znajomych kelnerów, kucharzy i piekarzy, którzy zawsze podejdą do stolika, zagadają, a nawet pomachają, widząc mnie pędzącą na rowerze, to dla higieny umysłu staram się zaglądać w inne zakątki naszej pięknej, kochanej Warszawy.
Tym razem był do tego fantastyczny pretekst. Kamila brała ślub na Saskiej Kępie. I to w jakim stylu! Co prawda twarz miała bladą jak pergamin (a może jak laleczka z saskiej porcelany), ale suknię – obłędną, jak księżna Grace, a do tego iście królewskie kolczyki. Wzruszenie ogarnęło mnie już w kościele, gdy sobie przyrzekali to i owo. Ja natomiast obiecałam sobie jedno – zjeść dobry obiad, a potem wybrać się na ptysia do Lukullusa.
Adres przy ulicy Zwycięzców wydawał się adekwatny do sytuacji, wybrałam ten pod numerem 57, od którego pochodzi nazwa restauracji – Z57. W środku trwała właśnie konferencja prasowa połączona z prezentacją podkładu do makijażu. Zajmowała jednak tylko część restauracji, reszta była do dyspozycji gości. Znaleźliśmy z Kuchcikiem miejsce przy stoliku, dziękując losowi, że to nie prezentacja garnków ani kołder z merynosów, i zatopiliśmy się w lekturze menu. Krótka karta zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie – sezonowe składniki w wariacjach na temat klasycznych dań. Zamówiliśmy wołowego tatara z grzybkami i piklami (35 zł), grasicę z rydzami na chałce (30 zł), halibuta (49 zł) oraz ravioli z dynią (26 zł).
Grasicę można by podać księżnej Grace na weselu – pain perdu chrupał i pozostawiał miły maślany posmak, a animelka była przygotowana w punkt! To wciąż pomijany w menu restauracji produkt i równie rzadko z wprawą przygotowany. Szkoda tylko, że zamiast zapowiedzianych rydzów pojawiły się podgrzybki, poza tym zupełnie niepotrzebny w tym królewskim towarzystwie był plebejski sos tatarski. Tatar mieścił się w normie. Ravioli czarowały farszem, trochę mniej ciastem. Halibut miał idealnie chrupiącą skórkę, rozpływające się mięso i pływał pomiędzy przyjemnie chrupkimi warzywami, potraktowanymi z szacunkiem dla ich struktury i smaku. Ryż w tym zestawie był już dla mnie zbędny.
Wzruszeń nie było, ale czuję, że gdyby Saska Kępa była na mojej trasie, wpadałabym do Z57 regularnie. Sezon na śluby trwa, może uda mi się przed kolejnym wypróbować nowe menu ambitnego szefa kuchni.
Z57
ul. Zwycięzców 57, Warszawa
godziny otwarcia: codziennie od 12:00