Marzenie o własnej restauracji to wirus, który namnaża się w naszym kraju. Według moich skromnych kalkulacji zarażone jest już około 90 procent populacji. Niemal każdy marzy o miejscu, w którym wreszcie zjadłby, jak lubi, biesiadował bez końca z przyjaciółmi i nowymi znajomymi, popijał wino do śniadania, brylował w towarzystwie jako znany restaurator.
Anthony Bourdain w książce „Kill grill” („Kitchen Confidential” – tytuł angielski jednak bardziej trafiony) klasyfikuje zarażonych restauracyjnym patogenem. Do pierwszej grupy zalicza emerytowanych dentystów z wybujałym ego, którym znajomi wmówili, że świetnie gotują i powinni mieć swoją restaurację. Oczywiście po to, by móc tam jadać i upijać się za darmo. Kolejna grupa to cierpiący na kryzys wieku średniego playboye szukający łatwego dostępu do młodych kelnerek. Jednak ani jedni, ani drudzy nie stanowią równie dużego zagrożenia dla siebie i świata jak trzecia grupa restauratorów, czyli kulinarni pasjonaci.
Na taki przypadek trafiam w przeuroczym szkatułkowym Bistro La Cocotte. Właścicielka, pogodna i apetyczna blondynka, już w dzieciństwie eksperymentowała z kuchnią francuską na podstawie książki kucharskiej, prezentu od swojej mamy. Po latach wydawania przyjęć postanowiła zacząć na swojej pasji zarabiać. Pierwsze ogłoszenie, które wpadło w jej ręce, prowadziło do małego domku ukrytego w podwórku studni kamienicy przy ulicy Mokotowskiej. Na parterze zorganizowała małą, otwartą kuchnię, piętro na antresoli wypełniła stolikami. Ściany Bistro La Cocotte okleiła delikatną tapetą, lamperię obiła jasną boazerią, zawiesiła kinkiety. Kiedy stworzyła prawdziwy dom, zaczęła gotować.
W kuchni pomaga jej kucharz, który jakiś czas temu pracował w innym bistro – Kaskrucie na Poznańskiej. Na ścianie Bistro La Cocotte wypisano parę francuskich domowych klasyków – wybieramy zupę cebulową (10 zł) i grzanki z foie gras (23 zł), a na drugie boeuf bourguignon (28 zł) i saucisson brioché (16 zł).
Zupa ukryta pod serową grzanką uwodzi pełnym, esencjonalnym smakiem, wzmocnionym winem, brioszki podane z delikatną konfiturą z czerwonej cebuli uginają się pod foie gras, a te nadziewane francuską kiełbasą zaskakują zestawieniem. Moja wołowina rozpada się w ustach na godziny, które spędziła w garnku z winem. Ukontentowani puszczamy do siebie oko z Kuchcikiem. Doczekaliśmy się wreszcie warszawskiej Zazie – bezpretensjonalnej, domowej kuchni francuskiej.
Bistro La Cocotte nie ma jeszcze koncesji, ale właścicielka częstuje nas słodkim winem, podobnie jak znajomych Francuzów przy stoliku nieopodal. Bourdain we wspomnianej książce zżyma się na najedzonych i opitych przyjaciół restauratora, którzy mogą wyparować równie szybko jak wydane na nich pieniądze. Cóż, mam nadzieję, że w przypadku La Cocotte gościnność przełoży się na sukces. Tego z całego serca pani właścicielce życzę.
Bistro La Cocotte
ul. Mokotowska 12 (w bramie), Warszawa
godz. otwarcia: pon-nd, 10-23
lokal czeka na koncesję