Roślinne jedzenie w samym sercu konserwatywnej Austrii? Przecież to miasto kotleciarzy! Wiedeń kojarzy się ze sznyclem, co nie oznacza wcale, że brakuje dla niego roślinnych alternatyw. Oto moje ulubione i sprawdzone adresy. Pełne warzyw i niespodzianek, których na próżno szukać w naszej kuchni. To chyba najbardziej kolorowy wpis na moim blogu!
VEGANISTA
12 adresów w całym mieście – wszystkie są TU
Zacznę do deserów, bo tak rozpoczynam każdy swój pobyt w Wiedniu. Sprawdzam na mapie, gdzie jest najbliższa lodziarnia sieci Veganista i biegnę na moje ulubione kremowe lody z lawendy i jagód. Cudo! Były i wciąż są sensacją. Pojawiły się w czasach, kiedy jedyną roślinną wersją lodów dostępną w Wiedniu były sorbety. Veganista specjalizuje się w gęstych, treściwych i kremowych lodach, których smak i konsystencja do niedawna były jeszcze zarezerwowane tylko dla lodów mlecznych. W codziennej ofercie z reguły jest ich około 20 do wyboru. Sporo klasycznych smaków jak i bardziej odjechanych. Często pojawiają się także krótkie eksperymentalne edycje Veganisty, których po prostu nie można przegapić: lodowe kanapki, pączki, ciasteczka, a nawet cynamonowe ślimaki faszerowane lodami!
THE LALA
Neustiftgasse 23
Obok jednej z lodziarni Veganista znajduje się bajecznie kolorowe bistro. Należy do tych samych właścicielek co wyżej opisana sieć – sióstr Cäcilii Havmöller i Susanny Paller. Dziewczyny otworzyły miejsce w zeszłym roku i wygląda tak kusząco, że chce się je w całości zjeść, a już na pewno prędko z niego nie wychodzić. Piękne są jednak nie tylko wnętrza, lecz także zawartość talerzy – niezwykle apetyczna i pomysłowa. Dania mają zabawne nazwy. Są tosty „Bravocado” z awokado i mikroziołami, miska „Hollywood Hills” z tempeh i szpinakiem, sałatka „Kale-ifornia” z jarmużem wymasowanym tahiną, czy żółciutka granola „Yellow Mellow” z mango, bananem, marakują i kokosem. Tu można zjeść zdrowo i do pełna, a więcej zabrać ze sobą na wynos. Bistro ma sporo produktów, którymi można potem doprawiać śniadania w domu, a także zdrowych przekąsek i deserów. Świetny jest krem z nerkowca w słoiczku, batony owsiane z czekoladą (bez dodatku cukru) jak i krakersy z konopi i siemienia lnianego. Jedzenie na wynos pakuje się do opakowań ze skrobi kukurydzianej.
Gdzie zjadłam najlepszy lancz w Wiedniu?
Sprawdź restaurację, w której podaje się całe kwiaty słonecznika na obiad.
MIZNON
Schulerstraße 4
Miznon po sukcesie w Tel Awiwie szybko doczekał się kolejnych lokali w Paryżu, Melbourne i Nowym Jorku. W Wiedniu jest oazą wyluzu w samym środku pałacowej kumulacji. Trudno o bardziej kontrastową lokalizację – Miznon i jego pieczone kalafiory znajdują się dosłownie za ścianą zabytkowej katedry św. Szczepana w Wiedniu. Tu jednak zdecydowanie odpoczniecie od historii rodu Habsburgów, posłuchacie dobrej muzyki i zjecie kalafiora. Wokół niego kręci się bowiem cała koncepcja tego miejsca. Leży wszędzie: uszczelnia okna, wypełnia bar, wysypuje się spomiędzy butelek z alkoholem. Głąba podaje się w całości, po wcześniejszym upieczeniu i ochlapaniu go oliwą. Jest pyszny, również w wersji zawiniętej w pitę. W menu są także frytki z batatów, karczochy z oliwą i słodkie bakłażany z jajkiem. Dania, jak na turystyczną lokalizację miejsca, mają dość przystępne ceny. Międzynarodowa, kolorowa i bardzo wesoła obsługa to drugi, poza jedzeniem, atut tego miejsca. Kelnerzy z Gambii, Portugali, Niemiec i Indii chętnie zdradzą wam adresy swoich ulubionych klubów i barów. Istnieje również duże prawdopodobieństwo, że was tam po prostu zaprowadzą.
Humus z kalafiorem?
Sprawdź mój przepis inspirowany wiedeńskim Miznon.
SEVEN NORTH
Schottenfeldgasse 74
To bardziej elegancka i zrealizowana z większym rozmachem restauracyjna wersja punktu z kalafiorem powyżej. Jej pomysłodawcą jest ten sam człowiek, Eyal Shani, znany z szalonych konceptów gastronomicznych izraelski szef kuchni. Realizatorem zaś nasz człowiek, polski szef kuchni Marcin Pieńkosz. Miejsce ukryte jest w butikowym hotelu Max Brown. Do warzyw, jak i do obsługi gości, podchodzi się tu rockandrollowo. Podaje się wybitnie pyszne spalone buraki, skarmelizowaną kapustę, tatar z bakłażanów i różne formy klasyków opartych na strączkach, które możecie kojarzyć z kuchni Tel Awiwu aczkolwiek w bardziej odjechanym wydaniu. Do obsługi, a właściwie do podziału pomiędzy gości a kucharzy, podchodzi się bardzo umownie. Ekipa 7 North bawi się bowiem tak samo dobrze co jej klienci. Warto usiąść przy samej kuchni, przy marmurowym blacie, by się o tym przekonać. Kucharze tańczą, rozdają co smaczniejsze kąski, a przede wszystkim wznoszą żywiołowe toasty.
Trześniewski
Dorotheergasse 1
To nie jest stricte roślinny adres, ale za to bardzo tradycyjny i historyczny. Trześniewski jest wiedeńską instytucją, co ciekawe mającą polskie korzenie. Franciszek Trześniewski pochodził z Krakowa, a do Wiednia trafił pod koniec XIX w. Otworzył swój słynny już dziś bufet w samym centrum miasta (tuż obok jest inne legendarne miejsce – Café Hawelka). Dziś nazywany jest prekursorem wiedeńskiego fast foodu. W przeszkolnej gablotce bufetu znajdziecie nieskończoną liczbę wariacji otwartych kanapeczek. Ciemne pieczywo krojone jest pod wymiar: 8 na 4 i pół centymetra. Przykryte jest bajecznie kolorowymi pastami (w tym najpopularniejszą pastą jajeczną), a część z tych kołderek jest również w warzywna stosownie opisana jako roślinna w menu. Polecam sznytkę z pastą z kalafiora i kurkumy. W każdym razie łatwo się w tej ofercie połapać i przy okazji wcale dużo nie wydać. Sznytki mają bardzo rozsądne ceny. Można więc spróbować parę a do popicia zamówić „pfiff”. To mikro kufelek z 1/8 litra piwa. Ten rozmiar ma swoich lojalnych wielbicieli, szczególnie wśród starszych mieszkańców Wiednia. Do popicia jest również szprycer, jeśli wolicie orzeźwiającą wersję wina.
TIAN
Himmelpfortgasse 23
Ponoć najlepsza restauracja wegetariańska w Europie, a już na pewno jedyna z gwiazdką Michelin (cieszy się nią niemal od 10 lat!). Nie chadza się tu codziennie, ale warto od święta. Zarezerwujcie sobie ten adres na specjalną okazję i poświęćcie jej parę godzin, bo tyle mniej więcej trwa przygoda z warzywnym menu degustacyjnym. Czego ja tu nie zjadłam! Pamiętam, że dań było 12. Zaczęłam od selera w formie piany, pikli i kremu, który popiłam pinot noir, potem była jakaś wyrafinowana kombinacja kalarepki, rabarbaru, rzodkiewki i groszku, pyszny krem z liści karczochów i wędzonych grzybów, smardze z kaszą gryczaną i porem, szparagi w maśle z kwiatów czarnego bzu i sosie na bazie pokrzywy. Zlizałam także sorbet z kamienia na którym został podany, a ucztę zakończyłam pralinkami romantycznie rozrzuconymi na konarze brzozy, który posłużył zamiast talerza. Leśnym magikiem w tym miejscu jest Paul Ivić, szef kuchni o chorwackich korzeniach. Stara się wykorzystać roślinne produkty w stu procentach, łącznie z trudnym jakby się mogło zdawać albedo z cytrusów (ta gorzka biała część). Ponoć używa jej do zagęszczania zup. Ich intensywny smak zaś to wynik cierpliwego gotowania roślinnych bulionów. Potrafią pyrkać w kuchni Tian nawet do trzech dni. Cała restauracja ma coś z leśnego szałasu. We wnętrzach dominuje seledynowa zieleń, a pałacowe sklepienie bogato zdobione stiukami rozświetlają żyrandole z gałązek, szyszek i mchu. Takiego Wiednia nie znacie!