W kuchni baskijskiej nie da się chodzić na skróty – szynka szwarcwaldzka z supermarketu nie zastąpi najlepszej dojrzewającej szynki na świecie, czyli jamón ibérico de bellota, podobnie jak policzki polskiego wieprza, choćby bardzo się starały i nadymały, nie zamienią się w te karmione przez całe życie żołędziami. Nawet nasza, całkiem niezła przecież, czerwona papryka nie podszyje się pod papryczkę piquillo, na którą sezon w Hiszpanii trwa tylko tydzień. Dopóki w Wiśle pływają śmieci, a nie przegrzebki, kuchnia baskijska w Polsce to nieporozumienie!
Z taką myślą jechałam do Krakowa, zachęcona jednak szeptanką, która niosła się spod Wawelu aż na mój stołeczny Mokotów. Do Euskadi podobno miały się ustawiać kolejki i bez rezerwacji o stoliku nie było co marzyć.
Na miejscu okazało się, że restaurację prowadzi, a zarazem jest jej właścicielem, szef kuchni, który ostatnią dekadę spędził w Londynie. Damian Surowiec szefował między innymi w restauracjach Lurra i Donostia. Ta pierwsza specjalizowała się w kuchni baskijskiej i z grilla opalanego węglem drzewnym serwowała takie frykasy jak języki dorsza czy generalnie ryby w całości, ta druga zaś celowała raczej w fine dining, ale również z odwołaniami do kuchni północy Hiszpanii. Znaczną część jej menu Surowiec zbudował na bazie wspomnień ze stażu w restauracji Elkano w Getarii. To wyjątkowe miejsce, które dwa lata temu otrzymało pierwszą gwiazdkę Michelin, podaje grillowanego turbota. Kiedy Damian spróbował go po raz pierwszy, przeżył wielkie wzruszenie i postanowił zrobić wszystko, by dostać się do tamtejszej kuchni. Nauczył się dzięki temu rozróżniać różne rodzaje mięsa tej ryby i ich smak – biała strona smakuje zupełnie inaczej od reszty, bo dotyka piasku. Zrozumiałam, że mam do czynienia z zapaleńcem. Dlaczego jednak executive head chef, który zarządzał 25 kucharzami i pracował w michelinowskich restauracjach, zostawił to wszystko i wrócił na krakowskie Podgórze? Otóż zwyciężyła rodzina, Damianowi urodziła się córeczka, a on chciał, by dorastała w Polsce. I tak wrócił do ojczyzny. Z początku myślał, że zatrudni się w jakiejś restauracji. Ale pokażcie mi taką, która znalazłaby czas i chęci na zastanawianie się, jakiego koloru jest mięso turbota! Nie było innej rady, Surowiec zrozumiał, że restauracja z kuchnią hiszpańską na współmiernym dla jego doświadczenia i oczekiwań wysokim poziomie nie istnieje. Musi ją sobie zrobić sam.
Największą trudnością było znalezienie odpowiedzi na pytanie, które dręczyło także mnie w trakcie podróży do Krakowa: skąd wziąć produkt? Okazało się na szczęście, że budowane przez lata relacje z dostawcami kursującymi pomiędzy Hiszpanią a Londynem są wystarczająco mocne, by ci zgodzili się dostarczać towar również do Polski. Damian znalazł też dystrybutora ryb i owoców morza, który przywozi mu towar z Wenecji dwa razy w tygodniu. Dzięki temu w karcie znalazły się nie tylko najlepsze oliwki, wędliny, sery i papryczki guernica, lecz także typowe dla Zatoki Baskijskiej rybne podroby – niewidywane u nas policzki żabnicy czy języczki morszczuka.
Czego ja tu nie zjadłam! To była prawdziwa baskijska uczta! Wspaniałego, delikatnego tuńczyka bonito z guacamole i marynowaną papryką zagryzałam chrupiącymi krokietami z beszamelem.
Zdążyłam tylko ze smakiem oblizać palce, gdy na stole pojawiły się wspomniane wcześniej tygodniowe papryczki, które piecze się w piecu opalanym drewnem, dzięki czemu zyskują dymny aromat. Nadziewane były brandadą, którą Surowiec przygotowuje z dorsza, czosnku, oliwy i pieczonych ziemniaków. Papryczka była na raz, ale dzieliłam ją na parę kęsów, licząc, że przyjemność rozłożona w czasie będzie trwała dłużej. Trwała, bo wylizywałam jeszcze po niej talerz z bardzo intensywnego sosu na bazie sepii.
Usmażona à la minute klasyczna tortilla była małym, rubasznym placuszkiem, który pod nożem rozlewał się zmysłową lawą po całym talerzu, w niczym nie przypominając zwartych, betonowych ziemniaczanych bloków, które jadałam do tej pory pod tą samą nazwą.
Oprószona wędzoną papryką ośmiornica nie tylko powabnie się prezentowała, lecz także wyśmienicie smakowała – była idealnie miękka, ale nie papkowata.
Ratatouille na grzance okazało się być pełne słońca – wszystkie warzywa zostały przygotowane a la plancha, miały więc ten czarowny aromat grilla, a na sobie usadzone maluśkie przepiórcze jajo.
Policzki świń wiodących żywot w dębowych gajach i mielących w owych policzkach około 10 kilogramów żołędzi dziennie były nadzwyczajnie subtelne w smaku, podobnie jak spoczywające obok konfitowane ziemniaczki z cebulą i przyprawami.
Ze specjalności dnia, które zmieniają się codziennie, pierwszy raz w życiu miałam w ustach malusieńkie, wiosenne, jak mówi Damian, przegrzebki. Premierowy był dla mnie również miękkoskorupkowy, smażony w całości krab z sosem bisque. Z kalmarem nadziewanym chorizo znaliśmy się już dość dobrze, ale nie mieliśmy jeszcze sposobności dodać do tego towarzystwa kawioru ze ślimaka.
Euskadi w języku baskijskim oznacza Kraj Basków. Po wizycie u Damiana Surowca dla mnie osobiście – szaleństwo. Owszem, tutejsze dania składają się z paru zaledwie składników, ale jak one smakują i jakiej są jakości! Surowiec do przygotowania sosu każdorazowo zużywa około 20 kilogramów krabów, 700 sztuk na jeden bisque… Gotuje je, redukuje, a na samym końcu dodaje sepię z kałamarnic. Tymczasem dania w jego restauracji kosztują od 8 do 29 złotych! Przy tak wysokiej jakości i cenie składników ten facet zaraz pójdzie z torbami! Nie pozwólcie mu na to! Mnie jedna wizyta w Euskadi wystarczyła, by wrócić do Warszawy i kupić bilet na pierwszy samolot do Kraju Basków. Powiem wam jedno – ani w San Sebastián, ani w Bilbao nie zjadłam tak dobrze jak u niego.
Euskadi
ul. Brodzińskiego 4, Kraków
Godziny otwarcia: poniedziałek zamknięte, wt.-czw.: 12:00-22:00. pt.-niedz.: 12:00-22:30