O wyprawie do Szwajcarii marzyłam od dawna. Szwajcaria była jednym z ostatnich punktów na mojej „bucket list”. Zakładałam jednak, że kiedyś wybiorę się tam na narty. Tymczasem Madame Edith, wielka admiratorka i propagatorka walorów Szwajcarii w Polsce, zaproponowała mi babski wyjazd pod koniec sierpnia. W programie były same przyjemności, którym nie sposób było odmówić.
Szwajcarska riwiera
Jedną z nich był tajemniczy piknik nad Jeziorem Genewskim. Żeby na niego dotrzeć zatrzymałyśmy się w Montreux, znanym kurorcie w kantonie Vaud, w samym centrum tzw. Riwiery Szwajcarskiej. Samo słowo „riwiera” już brzmi bajecznie. Bez dwóch zdań tak też właśnie było na miejscu. Montreux położenie ma iście spektakularne, bo na malowniczych górskich zboczach opadających ku brzegom Jeziora Genewskiego. Z tarasów mojego pokoju rozciągał się zatem widok zarówno na spokojną szmaragdową wodę, jak i na dramatyczne górskie stoki udrapowane na tyłach hotelu. To wszystko prezentowało się niezwykle romantycznie szczególnie o zachodzie słońca.
Montreux ma ten wyjątkowy retro sznyt luksusowego kurortu, ten lekko senny klimacik spowijający wybrzeże, który łatwiej jest dziś odnaleźć w starym kinie niż w rzeczywistości. Zachwyca zarówno bogatą architekturą jak i niezwykłą dbałością o miejski detal. To zresztą wspólne dla całej Szwajcarii. Pedantyczna atencja o najmniejszy listek, który zawsze rośnie w najładniejszym i najbardziej odpowiednim dla siebie miejscu. Widoki w Szwajcarii domagają się tym samym zapamiętania i uwiecznienia na zdjęciach. Zrobiłam ich masę, ale i tak frustrując się, że nie oddają tak dobrze tego, co widziałam. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że ładniej już być nie może, kraina czekolady i sera wymierzała mi kolejny celny cios swoim nieopisanym pięknem.
Winnice nad Jeziorem Genewskim
Tak znokautowana malowniczym dobrobytem czułam się przemierzając szwajcarskie winnice położone na stromych zboczach Lavaux. Winnego regionu Szwajcarii objętego ochroną jaką daje status dziedzictwa kulturowego UNESCO. Perspektywa z Lavaux rozciąga się daleka, bo wciąż sięgająca brzegów Jeziora Genewskiego, a nawet dalej. Pocztówkowy widok zamyka wyraźny rysunek górskich szczytów okalających to największe jezioro alpejskie.
Szwajcarski szczep chasselas
Szlak naszej enoturystycznej wycieczki wiódł ze stacji Bossière do której dotarłyśmy niezawodnym szwajcarskim pociągiem. Kolej w Szwajcarii i opcja biletów Swiss Travel Pass zasługuje na osobny tekst – obiecuję, że wrócę do tego tematu niebawem.
Z Bossière, idąc wzdłuż torów i szukających wskazówek na trasie (sporo tu strzałek i tablic z ciekawostkami dotyczącymi uprawy winorośli w Szwajcarii), dotarłyśmy do winnicy Alaina Cholleta. Właściciel winnicy zadbał o odpowiednią oprawę dla swoich win. Pomiędzy winoroślami ustawił ławeczki, a także samoobsługowy sklepik. Mówiąc ściślej jest to… drewniana szafa z malutką lodóweczką w środku. Zostawiając 10 franków w skarbonce można do niej sięgnąć po idealnie schłodzone szwajcarskie wino szczepu chasselas. Do spróbowania praktycznie tylko w Szwajcarii, bo miejscowa produkcja nie jest w stanie zaspokoić nawet popytu na rynku wewnętrznym. Rocznie produkuje się 148 mln butelek wina, z czego tylko 1% jest eksportowanych. Szkoda, bo chasselas jest rewelacyjne. Ma piękny kwiatowy aromat, jest rześkie i leciutkie, w sam raz na piknik. Zdecydowanie do powtórzenia – choćby teraz, bo w okresie września i października trwają właśnie winne zbiory.
Piknik w winnicy
Chasselas idealnie pasuje do sera, szczególnie ciężkich serowych potraw czyli fondue i raclette. Z myślą o tych przyjemnościach, winiarz Alaina Cholleta ustawił u siebie zmyślną beczkę, w której to można się zamknąć i raczyć zarówno widokiem jak i połączeniem sera z winem nawet w zimowych warunkach. Więcej szczegółów na temat tej przyjemności znajdziecie na jego stronie.
My zaopatrzone w wino zasiadłyśmy w innym miejscu, bo przy stole z szemrzącym strumyczkiem obok. Widok stąd rozpościerał się równie spektakularny. Niemało atrakcją były też przejeżdżające za naszymi plecami szwajcarskie pociągi. Zdjęciom, śmiechom i toastom z chasselas nie było końca. Spędziłyśmy tu cudowne popołudnie. Pokrzepione winem i przekąskami ruszyłyśmy w dalszą wędrówkę. Zajrzałyśmy jeszcze do winnicy Fischer, gdzie w równie samoobsługowy sposób co wcześniej, nabyłyśmy słodkiego orzeźwiającego moszczu z winogron.
Co robi widelec w Jeziorze Genewskim?
Zejście do położonego u podnóży winnic miasteczka Cully było już nie lada wyzwaniem. W tym miejscu zbocza winnic są najbardziej strome. Sturlałyśmy się więc prosto do pociągu jadącego do Vevey.
Znajduje się tam Alimentarium – Muzeum Jedzenia, o czym przypomina bizarna instalacja wbita w taflę Jeziora Genewskiego. To gigantyczny widelec, ponoć największy taki na świecie. Kontemplowałam go z wielką przyjemnością, a właściwie ruch wokół niego na wodzie. Gęsto było od łódek, rowerów wodnych, i mojego ulubionego ostatnio SUP-a, czyli deski na której pływa się z pomocą pagaja.
Takie aktywności na Jeziorze Genewskim są teraz na mojej liście marzeń. Chyba równie wysoko co jazda na nartach w szwajcarskich Alpach. Tymczasem delektuję się wspomnieniami z tej wspaniałej wycieczki.
Dziękuję całej bandzie wspaniałych kobiet za towarzystwo i piękne zdjęcia: Karolinie Charlize Mystery, Ani Strawberries From Poland, Monice Little Hungry Lady, a przede wszystkim Madame Edith i najlepszej przewodniczce po szwajcarskiej krainie Marcie Piechocie. Oddzielne podziękowania ślę w stronę szczodrych organizatorów naszej wyprawy: Switzerland Tourism.