Wydawałoby się, że roślinne mięso pionierskich marek omnipork, beyond meat czy impossible foods jest czymś zgoła innowacyjnym. Nic bardziej mylnego. Wegańskie mięso zrobione z warzyw, tofu i grzybów jada się w Azji od setek lat! Początków wegańskiej kuchni azjatyckiej należy szukać w kuchni klasztorów buddyjskich, w których parę wieków temu serwowano już substytuty mięsa, owoców morza i jaj.
Roślinne mięso w azjatyckiej kuchni może do złudzenia przypominać pierś kurczaka, wołowy pulpecik, wędzoną kaczkę a nawet plaster wieprzowego boczku. Wegańska kuchnia azjatycka na przestrzeni wieków do perfekcji opanowała sztukę podrabiania mięsnych produktów. Wiem o czym piszę – podczas ostatniej azjatyckiej wyprawy zajadałam się niemięsnymi delikatesami w malezyjskich i singapurskich restauracjach. Przygotowane były głównie z soi i różnego rodzaju roślin strączkowych, warzyw korzeniowych, glutenu i grzybów.
Z początku zakładałam, że historia roślinnej diety w azjatyckiej kuchni ma początek w buddyjskich klasztorach. Okazuje się jednak, że istniała już wcześniej przed pojawieniem się buddyzmu. Natrafiłam na teksty dotyczące roślinnego postu z czasów chińskiej dynastii Zhou czyli z 1046-256 roku przed naszą erą. Skądinąd okresowy wegetarianizm przetrwał do dziś wśród wierzących i praktykujących Chińczyków.
Buddyzm na dobre jednak ugruntował roślinną kuchnię w azjatyckiej kulturze. Odegrał kluczową rolę w jej popularyzowaniu nie tylko w Chinach, lecz także w Tajlandii, Wietnamie i Korei. Pierwsze przyklasztorne restauracje dla pielgrzymów odwiedzających świątynie pojawiły się już w X wieku, a w Japonii wegańska kuchnia buddyjska rozwinęła się w całą odrębną sztukę kulinarną zwaną shōjin ryōri.
Bardzo żałuję, że tak mało jest miejsc w Warszawie serwujących taką wersję wegańskiej kuchni azjatyckiej. Najbliżej substytutom mięs z Azji jest sieć Loving Hut mająca dwa punkty w stolicy – dlatego w tym zestawieniu rozpisuję się o niej najwięcej. Mam nadzieję, że wraz z modą na azjatycki fast food jak i na roślinne mięso pojawią się wkrótce nowe miejsca. Poniżej znajdziecie listę moich ulubionych knajpek.
Loving Hut ul. Waryńskiego 3, Nowolipie 23
Uwielbiam tę sekciarską stołówkę. Stołuję się w niej od lat, czasami parę razy w tygodniu, bo nigdy mi się nie nudzi. Lubię lokalizację przy metrze Politechnika. Zawsze siadam w oknie, jem i podglądam przechodniów. Pracują tu sami Wietnamczycy, a w menu przeważają roślinne interpretacje wietnamskich klasyków. Z Wietnamu bowiem pochodzi guru stojąca za siecią Loving Hut.
Najwyższa Mistrzyni Ching Hai to ciekawa postać. Na jej biografię można poświęcić przynajmniej parę stron, szczególnie chcąc uwzględnić krążące wokół niej kontrowersje. Ma wyznawców i ośrodki medytacyjne przynajmniej w 50 krajach, a jej główną intencją jest promowanie roślinnej diety jako drogi do miłości, pokoju i współczucia na świecie. Ching Hai napisała sporo książek, ale co ciekawe nie wszystkie dotyczą rozwoju duchowego. W barze przy Politechnice leży m.in. gruby album pełen jej uroczych zdjęć z pieskami (niektóre z nich mają futro ufarbowane na różowo).
„Pokój zaczyna się na twoim talerzu” ‒ zapewniają założyciele globalnej sieci wegańskich barów szybkiej obsługi Loving Hut z 200 filiami w Europie, USA, na Tajwanie, w Wietnamie, Indonezji i Japonii. Menu w poszczególnych lokalizacjach różni się od siebie, ale zawsze bazuje na całkowicie wegańskich produktach. Są tu różne wynalazki, a niektóre ich nazwy mogą bawić – no bo wegańska krewetka i sejtan à la kaczka? Bez jaj, ale za to za przysłowiowy grosik.
Zacznijcie śmiało od zup. Można je zamówić jako danie główne lub w małej miseczce jako przystawkę. Warto spróbować klasyków z Hanoi, czyli zupy phở i bún ốc. Ta druga to zupa ze ślimaków, w które całkiem zgrabnie wcielają się algi z tofu. Moja ulubiona zupka w Loving Hut to bún riêu. Jadałam ją w Wietnamie – wtedy jeszcze w autentycznym wydaniu z mdląco słodkim mięsem kraba i równie słodkimi pomidorami. Tu kraba udaje podobna w strukturze pyszna żółciutka tofucznica (zdjęcia powyżej).
W karcie Loving Hut jest również danie, które przypomina mi sycące śniadania jedzone po imprezie o świcie na Stadionie X-lecia. Małego Hanoi w Warszawie już nie ma, ale sałatkę bún bò nam bộ można zjeść w paru miejscach w Warszawie. W Loving Hut jest w wersji roślinnej czyli prócz ryżowego makaronu, fistaszków i prażonej cebulki zawiera substytut wołowiny. Czasami ją dopycham małą porcją golden tofu. To perfekcyjnie chrupiące złociste plastry tofu oblane lepkim i prawie różowym sosikiem.
Moim ukochanym daniem w LH są przypominające ikeowskie pulpeciki vegan balls, czyli okrąglutkie i mięciutkie pulpeciki z tofu i warzyw. Nieraz dziobałam je widelcem w poszukiwaniu odpowiedzi, z jakich dokładnie składników są ulepione, ale nigdy nie udało mi się do końca rozwikłać ich tajemnicy. Mają obłędnie gładką strukturę i mocny pieczeniowy smak, który podkreśla bury i lepki sosik.
Równie wspaniałym chociaż niebywale tłustym daniem jest bakłażan delux. Z tym luksusem nie ma przesady – czuć w nim ten sam glamour, który bije od Najwyższej Mistrzyni Ching Hai. Podobny rozmach ma danie o romantycznej nazwie ocean of love z soi, alg, pieczarek i tofu.
Kto tęskni za rybką, niech koniecznie wyłowi z menu 7 seas treasure. To wprost niebywałe, ale danie to wygląda i smakuje jak kawałki ryby. Udaje ją zawiniątko z tofu i kaszy jaglanej zawinięte w algi. Majstersztyk z koperkiem.
Ale nic i tak nie przebije sunny tofu, które zamawiam najczęściej. To chrupiące złociste kawałki tofu przepasane paskiem nori i przypominające w tym nigiri. Jak wszystkie pozostałe dania główne LH podawane jest z ryżem, surówkami z buraka, marchewki i kapusty pekińskiej z ogórkowym dressingiem. Kocham!
La Vegana Zgoda 4
Ładne wnętrza, lokalizacja centralna, a menu? W 100% wegańskie odpowiedniki wietnamskich „mięsnych” klasyków. To taka ładniejsza wersja mojej ukochanej azjatyckiej stołówki jaką jest Loving Hut. Dla mnie – sensacja, szczególnie przystawki:
- cơm chiên czyli tofu panierowane chrupiącą panierką z zielonego ryżu
- vịt lộn chay czyli tofu z liśćmi rau ram z imbirem zawinięte w nori
- chả cá udające rybny kotlecik czyli chrupiące tofu z grzybami i koperkiem również zawijane w nori
- tôm xù chrupiące wegańskie krewetki z seitanu podane na sałatce
- yuba cha to zawinięty kożuch sojowy (moja ukochana yuba) z ogórkiem i porem, podana z sosem przypominającym ten do kaczki po pekińsku
- viên chả udające pulpety kulki mocy z seitanu obtoczone sezamem
A z głównych dań: duża misa czerwonego ryżu, z sałatką z mango, kulkami mocy z seitanu oraz kotletami z betelem (miska mix gao lut).
Vegan Ramen Shop
ul. Finlandzka 12 A, Narbutta 83, Jana Pawła II 52/54
Nikt od tamtej pory nie pobił fenomenu Vegan Ramen Shopu. A próbowało wielu. Skończyło się dobrze dla wszystkich, bo przynajmniej na jednej wegańskiej pozycji w menu prawie każdego stołecznego ramen baru. Pojawienie się pierwszego Vegan Ramen Shopu wiele lat temu wywołało prawdziwe zamieszanie. W tamtym czasie każdy hipster marzył, by zanurzyć brodę w japońskim makaronie o chińskim rodowodzie, bo był towarem deficytowym jak jeansy za komuny. Parę lokali w Warszawie podawało wtedy podstawowe wersje ramenu, często jednak zbyt słone, mdlące i ciężkie, tymczasem Basia, Maja i Kison poszli o krok dalej – zostawili biedne świnie w spokoju i zrobili bulion na bazie kapusty, cebuli i jabłek. Okazało się, że weganie nie jedzą trawy, a ich ramen ma więcej umami od tego wyciśniętego ze świńskiego tłuszczu.
Siła Vegan Ramen Shopu tkwi nie tylko w wegańskim pomyśle na kultowy japoński fast food, lecz także w ekipie, która go tworzy. W jej poczuciu humoru, dystansie do rzeczywistości i szczerej pasji. W efekcie takich pomysłów wydłużają się i tak długie kolejki chętnych, którzy do wyboru mają sporo roślinnych wariacji ramenu. Zjecie tutaj m.in.:
Clear shoyu ramen – czysty i szlachetny bulion gotowany na sześciu rodzajach grzybów, z dodatkiem sosu sojowego, oleju z pora, jabłka i imbiru. Lekki, choć głęboki w smaku, i tak klarowny, że widać w nim wszystkie skłębione jędrne kluseczki. Do przegryzienia jeszcze pełen umami pieczony pomidor, eteryczne i zdrowe grzybki enoki i świeża mizuna. Zdecydowanie mój ulubiony, najprostszy i najbardziej zgrzebny ze wszystkich. Czyściutki i pyszniutki clear shoyu ramen mogę siorbać o każdej porze, ale prawdziwy odjazd mam z ćpania tantanmen ramen.
Tantanmen – ciężki kaliber, sycący i ostry, można go ćpać zamiast czegoś innego, daje podobny efekt świdrowania czaszki. Tyle że to naturalny efekt pieprzu syczuańskiego, który ma właściwości łaskoczące ośrodki przyjemności. Odrętwienie łagodzi nieco zawiesistość pasty sezamowej zagęszczającej bulion i wieńczący go kopiec wegańskiego mięska, o smaku tak mięsistym, że aż strach. Tu się dużo dzieje, więc polubią go wszyscy wielbiciele rokokoko i baroko.
Creamy shio – to zramenowane połączenie żurku i grzybowej, gęste i kremowe, z dodatkiem prawdziwego dynamitu, jakim jest olej z palonego czosnku. Do tego marynowane shitake, chrupiące nori, dużo szczypiorku i kiełków fasoli mung. Zjadam go w czasach zgryzoty, bo balsamuje nie tylko ciało, ale i duszę. Dobry na pierwszy raz dla ramenowych prawiczków.
Pumpkin spicy miso – zastąpił poprzedni spicy miso ramen i będzie w karcie, dopóki trwa sezon na dynię. Ma wiele młodzieńczego uroku i potencjału hitowego na miarę pumpkin spice latte ze Starbucksa. Pieczone kawałki dyni, kremowy, słodki od masła orzechowego i korzenny od przypraw bulion, chrupki orzechowe na wierzchu, świeże kiełki i rude kłaki. To jest prawie deser i można od niego zacząć obiad!
Edamame Vegan Sushi ul. Wilcza 11
Edamame Vegan Sushi znajduje się w roślinnym zagłębiu Warszawy. Przy ulicy Marszałkowskiej, Hożej, Kruczej czy Poznańskiej nie brakuje miejsc, w których można zjeść falafela, wegańskie wersje burgera, hot doga czy ramenu. W tych okolicach jest też inny wegański sushi bar, Youmiko, którego warszawska filia pojawiła się chwilę po otwarciu Edamame. Edamame to także pierwsze wegańskie sushi w Warszawie, które wylądowało w zestawieniu „Najlepszych wegańskich restauracji na świecie” w serwisie HappyCow gromadzącym adresy wegańskich, wegetariańskich i witariańskich restauracji, sklepów i hoteli na całym świecie.
W menu california maki, futomaki oraz nigiri tylko z roślin. O taką udaną tempurę zawiniętą w fioletowy ryż trudno w stolicy. Zamówcie koniecznie inari, czyli słodkie kieszonki z gotowanego tofu i pieczonego bakłażana. Co wyróżnia Edamame Vegan Sushi Fioletowy ryż! Powstaje poprzez połączenie ryżu czarnego z białym. Czarny ryż jest o wiele zdrowszy od białego, więc cieszy nie tylko oko.
Youmiko Vegan Sushi ul. Hoża 62
Youmiko to wegańskie sushi, które zawędrowało do Warszawy z Krakowa. Tam był pierwszy lokal pod tym szyldem i od razu zrobił furorę. Pod nóż trafiają tu nie pozbawione głosu ryby, ale warzywa, grzyby, glony, orzechy i ziarna. Zacznijcie koniecznie od… torciku. To wywołująca dreszcz ekscytacji i spełnienia kompozycja ryżu, maźniętego sosem teriyaki podsmażonego bakłażana, puszystego awokado i prażonych glonów wakame. Słodka i pikantna jednocześnie, muślinowa i trzaskająca w zębach – słowem, zachwycająca pełnią smaku i różnicami tekstur.
Vege Kitchen ul. Chmielna 10
Mały wietnamski barek prowadzony przez wietnamska rodzinę. Tuż obok, bo graniczący ścianą, z bardzo fajną księgarnią Tajfuny specjalizującą się w azjatyckiej literaturze. Wśród klienteli dominuje młodzież, kolorowa i ekscentryczna, która ma tu swoje azjatyckie zagłębie. Poza wspomnianą księgarnią w bliskim sąsiedztwie znajduje się tutaj również popularny barek z bubble tea.
Z obsługa najłatwiej dogadać się po angielsku, menu jest długie i obfituje w same przyjemności – część to dania stricte roślinne, część zaś to roślinne wariacje mięsnych wietnamskich klasyków. Świetnie im wychodzi tutaj weganski substytut wolowiny. Jeśli szukacie WEGAŃSKIEGO PHO – to jest najlepsze miejsce!
Ja tu lubię chrupać roślinne kotlety, wciągać zupkę z pierożkami won ton i w pełni roślinny pad thai. Przy większym apetycie zamawiam sojową ucztę na gorącym półmisku. A na deser są nawet wegańskie wietnamskie pączki!
Znasz jakieś miejsce z azjatycką kuchnią roślinną? Daj mi znać!
Korzystasz z moich rekomendacji? Oznacz mnie na zdjęciu, będzie mi miło poznać Twoją opinię.
Szukasz przepisów i pomysłów, jak delektować się życiem?
Zajrzyj na moje profile społecznościowe.Nakarmiona Starecka to instagram, facebook i podcast „Z pełnymi ustami” do słuchania na Spotify, Tidal i Apple Podcasts.
Życie jest za krótkie na złe jedzenie i warto je przeżyć z pełnymi ustami!