Japońska kuchnia to nie tylko sushi, miso i ramen. Zawartość wielu innych japońskich mis i miseczek z pewnością przypadłaby nam do gustu, gdybyśmy tylko mieli gdzie jej próbować.
Suszarnie w kulinarnej historii naszego kraju odegrały niemałą rolę. Na zdechłej rybie, serku philadelphia i sosie teriyaki rozrosła nam się klasa średnia przebierająca teraz w przegrzebkach. O sushi wciąż nietrudno, pojawia się zawsze przy nowych osiedlach z mieszkaniami kupowanymi na kredyt. Ale o inne specjały japońskiej kuchni już tak – siorbnęliśmy parę razy ramen, ale wciąż nie doczekaliśmy się jego pełnej umami wersji. Czekamy. Tymczasem pojawiło się UKI UKI specjalizujące się w grubym, pszennym makaronie udon.
Pan Matsuki, właściciel i szef kuchni Uki Uki
Dwa razy podchodziłam do UKI UKI – zawsze była długa kolejka, a w otwartej kuchni kompletna tabaka. Postanowiłam odczekać trochę i wybrać się tu z Magdą z Dare To Cook. Obie tęskniłyśmy za japońską kuchnią, której zresztą próbowałyśmy mniej więcej w tym samym czasie. Ja do Tokio i Kioto wybrałam się w końcu stycznia tego roku, Magda pojechała tydzień po mnie. Decyzję o podróży podjęła po przeczytaniu moich relacji, co do dziś ogromnie mnie cieszy. Moje relacje z podróży do Tokio możecie przeczytać tu i tu, a z Kioto – tu i tu.
Zamówiłyśmy obie po ebi gozen, udonie al dente podawanym z krewetką, bakłażanem, grzybem shiitake oraz słodkim ziemniakiem w tempurze (36 zł). Kuchcik szukał w menu UKI UKI mięsa i wypatrzył buta shabu udon z duszoną wieprzowiną, cebulą i sosem sukiyaki (28 zł), ale szybko pozazdrościł nam tempury, dlatego na naszym stole znalazło się jeszcze „skupisko”, jak nazwał je kelner, warzyw w tempurze, czyli kakiage (7 zł).
Grubaśne i rubaszne kluski przypominały rozochocone robaki. Pluskały się w ciemnobrązowym bulionie o mocnym, wyczuwalnym piątym smaku umami, którego źródłem było m.in. katsuobushi (płatki suszonej i wędzonej ryby bonito). To danie w UKI UKI było dopracowane, zarówno w formie, jak i w smaku. Obserwowałam zapętloną pracę Japończyka przy produkcji makaronu – najpierw rozwałkowywał ciasto, układał je w specjalnej maszynie do cięcia, a potem wpuszczał do basenu z gorącą wodą. Mniejsze wrażenie zrobiła tempura, którą opiekowali się polscy kucharze. Byłaby bardziej chrupiąca, gdyby przygotowywano ją na bieżąco. Kuchcik z apetytem zjadł swoje danie, choć trochę kręcił nosem na zbyt słodki smak bulionu przypominający zupę cebulową.
Potężna porcja makaronu zaspokoiła nasz głód, ale nie ciekawość UKI UKI. Domówiliśmy jeszcze jedyny deser w karcie – lody z zielonej herbaty matcha podawane z kulkami mochi (15 zł). Liczyłam po cichu, że zaklejające usta, gardło i przełyk ryżowe kuleczki będą miały w środku wypełnienie z anko (na bazie czerwonej fasolki azuki), zamiast tego znalazłam surowe ciasto. Lody z dodatkiem melasy muscovado były za to naprawdę oishii!
UKI UKI rozbudzi, mam nadzieję, modę na japońską kuchnię, a wraz z nią pojawią się kolejne specjały. W kolejce czekają kolorowe kiszonki, grill teppanyaki, szaszłyki yakitori, kapuściane okonomiyaki, kulki z ośmiornicą tacoyaki, pierożki gyoza oraz bento. Tymczasem sprawdzam ceny lotów do Japonii, poleciałabym grillować ostrygi i ślimaki, a potem napić się gazowanej sake.
UKI UKI
ul. Krucza 23/31
Warszawa