Neapol ma dwa razy mniej mieszkańców niż Warszawa, a sprawia wrażenie dokładnie odwrotne. Nasza stolica mogłaby wyglądać podobnie, gdyby wszyscy, niczym neapolitańczycy, wyszli ze swoich domów i zaczęli ze sobą rozmawiać. I to podniesionym głosem. A do tego śmiać się i nadużywać klaksonów samochodowych. Nie trafiłam dotąd do innego miasta, które równie mocno by mnie zmęczyło, jak zachwyciło. Tutaj każdy pretekst jest dobry, żeby uciąć sobie pogawędkę. Nawet w metrze, do którego zajrzałam na chwilę po odrobinę wytchnienia. Pani o orlim nosie i grubych, niemal zrośniętych brwiach zwróciła się do siedzących obok mnie chłopaków z informacją, że jednemu z nich odkleja się… Jezus. Faktycznie. Zawieszony na złotym łańcuszku, ledwo dyndał na przybitym do krzyża jednym ramieniu.
Jezusów opiekujących się miastem nie brakuje. Pozdrawiają wiernych ze świętych obrazów zawieszonych w kapliczkach stojących na niemal każdym skrzyżowaniu. Wśród lampek i zakurzonych kwiatów wiszą również zdjęcia zmarłych mieszkańców okolicznych kamienic. Niektórzy z nich są bardzo młodzi, czyżby zginęli z rąk mafii? Mówi się, że wciąż działa, tyle że precyzyjniej, choć nie mniej spektakularnie. Znajomy Włoch uspokajał mnie w tej kwestii przed wyjazdem: „Byle komu krzywda się nie stanie. Oni mają konkretne zlecenia. Podjeżdżają pod zadany adres i choćby był największy tłum przy pizzerii Di Matteo, zdejmują gościa jednym puknięciem w głowę. Nikt się nawet nie zorientuje” (gdzie zjeść pizzę w Neapolu, radziłam TU). Nie wiem, ilu gości zostało zdjętych w trakcie mojego pobytu, ale jeśli już, to zupełnie bezszelestnie, bo niczego niepokojącego nie zauważyłam. Natomiast mnie raz podejrzewano o niecne zamiary, kiedy do sklepu spożywczego weszłam w kapturze. Od razu podeszli do mnie ochroniarze i kazali mi go zdjąć, jak się okazało bluzy z kapturem nie są najlepszym strojem na zakupy.
Do kapliczek wszyscy mają blisko, bo życie toczy się nie w domach, ale przed nimi. Całe rodziny nawet w najwęższych, najciemniejszych uliczkach grillują, popijają piwo i próbują zagłuszyć kanarki ćwierkające w zawieszonych w oknach klatkach. Przez pootwierane na oścież drzwi można zajrzeć do wnętrza neapolitańskich mieszkań – z reguły kuchnia, obwieszona kolejnymi świętymi obrazami, jest sercem domu, a jej najważniejsze wyposażenie stanowi stół i zawieszony nad nim telewizor.
Poruszając się po mieście, należy uważać nie tylko na biesiadujące rodziny, lecz także na auta i skutery. Kierowcy tych ostatnich potrafią na nich przewieźć absolutnie wszystko. Byłam świadkiem transportu materaców zwiniętych w rulon jak naleśnik i przyklejonych taśmami klejącymi do talii kierowców, a także pralek i lodówek asekurowanych przez biegnących równolegle z dwóch stron skutera zainteresowanych.
Rada dla chcących wypożyczyć samochód, o której nie wspomni żaden przewodnik po Neapolu: wybierajcie jak najmniejsze auta (na przykład smarty) i koniecznie je ubezpieczcie. Raz, że łatwo je przytrzeć, dwa – strasznie tu kradną. Nierzadko widzi się auta zabezpieczone średniowiecznym wręcz systemem żelaznych pułapek i ciężarów.
Kierowcy w Neapolu nie respektują pierwszeństwa na rondzie, nie używają kierunkowskazów i nie informują innych kierowców o zmianie pasa. Przestrzegają tylko jednej zasady: nikogo nie przepuszczaj i wpychaj się, gdzie się da. W efekcie cały ruch w Neapolu jest powolny, ale zdeterminowany w dotarciu do celu, zwłaszcza że jest tu wiele jednokierunkowych ulic. Wydawałoby się, że ten chaos skończy się jednym wielkim karambolem, ale wbrew pozorom ma on swoją logikę. Mam nawet podejrzenie, że gdyby wszyscy kierowcy w Neapolu zaczęli raptem przestrzegać zasad ruchu drogowego, miasto natychmiast by się zakorkowało i stanęło w miejscu.
Kierowcy w Neapolu są przyzwyczajeni do atakujących ich z każdej strony skuterów, te potrafią wymijać auta zarówno z prawej, jak i z lewej strony, dlatego tak istotne jest częste spoglądanie w lusterka. Parkując, należy zwracać uwagę na kolor linii – niebieskie oznaczają możliwość płatnego parkowania, żółte to miejsce dla inwalidów. Zawsze też trzeba sprawdzić godziny parkowania, bo wszędzie są różne. Parkometrów jest bardzo mało, czasami tylko jeden na ulicy.
W Neapolu panuje zawsze gorąca i napięta atmosfera. Nie wiem, czy to kwestia Wezuwiusza, czynnego wulkanu w pobliżu miasta, czy rozgrzanego do czerwoności oleju, w którym smaży się wszystko. Tutto fritto! Od tego powinnam zacząć mój przewodnik po Neapolu. Do ciasta, a potem do smażenia trafiają warzywa, owoce morza i ryby. Gorące, niebywale chrupkie przekąski zawija się w papierowe tutki i zjada od razu, na ulicy. Ta smażenina to z pewnością pamiątka po 700-letnim panowaniu Hiszpanów. Ba, przecież smaży się tu nawet pizzę – wielki, pokryty pęcherzami tłuszczu pieróg, zwany fritto ripieno, jest smażony tą samą techniką co nasze pączki.
À propos pączków: od nich musicie zacząć dzień. Gorące, smażone na waszych oczach graffa będą wam się potem nieraz śniły po nocach. Są o wiele większe od naszych i miło chrzęszczą cukrem. Szukajcie smażalni pączków kierując się nosem. W sieci cukierni Gay Odin zjecie najlepsze lody czekoladowe na świecie, a w Mennella Il Gelato – pistacjowe i pomarańczowo-migdałowe. Cukiernie Scaturrchio zaś serwują mokre od syropu wypieki w kształcie wulkanu oraz słynne baby.
Stoisk z owocami morza za bezcen jest wiele, warto więc skorzystać z okazji i samemu przygotować pachnący świeżością i morzem posiłek. Zakupy zróbcie na stoiskach rybnych przy stacji Montesanto, a najlepiej w sklepie połączonym z restauracją – Pescheria Azzurra (Via Portamedina 4). Kilogram krewetek kosztuje tu 8 euro, kalmarów – 4 euro, za alici (sardele) zapłacimy od 2 do 4 euro, a za mule – 3 euro. Ośmiornice z reguły sprzedaje się żywe, jak u nas karpie, tyle że głowonogi wykazują o wiele większą werwę i wolę życia. Byłam świadkiem, jak ośmiornica próbowała uciec z wielkiej misy, w której została umieszczona. Najpierw hyc, wypuściła jedną nogę, łypnęła okiem, wypuściła drugą, a potem kolejną, aż zgrabnie przerzuciła swoje sinoróżowe ciało na bruk i pędem puściła się w dół ulicy. Niestety, za każdym razem, kiedy próbowała ucieczki równie szybki był sprzedawca, dopadał ją w końcu w drodze do najbliższego portu i ładował z powrotem do misy.
Na miejscu w Pescheria Azzurra zjecie świetne makarony, sepię ze słynnymi lokalnymi pomidorami San Marzano, chlubą Kampanii rosnącą u stóp Wezuwiusza, oraz wszelkiej maści tutto fritto.
Na prawdziwy neapolitański, domowy obiad zajrzyjcie do Trattorii Da Nennella (Vico Lungo Teatro Nuovo 103).
Południe Włoch to również podroby. Świetne flaki pamiętam z Palermo (o którym pisałam TU): jadłam tam między innymi stigiolę (grillowane flaki jagnięce nawinięte na łodygi natki pietruszki) i pane con la milza (bułki ze śledzioną). Neapol zaś z flaków robi całą iluminację, rozwieszając je, zraszając i doprawiając jedynie sokiem z cytryny i solą. W takiej wersji, sauté, też są pyszne! Szukajcie ich w tripperi na targowiskach w dzielnicy hiszpańskiej.
Wieczorem warto zajrzeć na plac Bellini. Wokół niego działają sklepy z alkoholem, przypominające nieco nasze kioski ruchu, z tą różnicą, że przed nimi ustawione są stoliki, przy których zakupiony niskobudżetowo alkohol (kieliszek wina w takim sklepiku kosztuje 1,5 euro, w restauracji – 5 euro) można od razu spożyć. Lepiej jednak przejść się pod pomnik ustawiony w centrum skweru i dosiąść się do pijących i palących jointy młodych neapolitańczyków.
Kiedy zmęczy was już chaos i hałas Neapolu, ruszcie w okolice miasta. Najbardziej podobała mi się cicha i urokliwa Cetara, gdzie produkuje się współczesny garum, śmierdzący starą skarpetą sos rybny z sardeli. Jego producent prowadzi również restaurację Acqua Pazza, do której warto zajrzeć na wyśmienite pasty i mięsa, podane oczywiście z colaturą di alici.
Przepiękna jest malutka wyspa Procida z senną atmosferą, warto popłynąć w jej kierunku promem i spędzić na niej cały dzień.
Positano i Amalfi również robią rażenie, choć są to już miejsca z dużym ruchem turystycznym, o Capri nie wspominając. Pompeje też warto zobaczyć. Wybierzcie swoje ulubione i dajcie mi znać, jak było. Trzymam kciuki za wasze brzuchy i czekam na wasz przewodnik po Neapolu!