Ostatni raz na ulicy Wolskiej byłam za sprawą świńskiej grypy. Zdiagnozowano ją u mnie na ostrym dyżurze, na który trafiłam z 40-stopniową gorączką, zakneblowano mi usta ochronną maską chirurgiczną i w tym przebraniu Michaela Jacksona wysłano do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego, gdzie spędziłam wieczór w izolatce. Był to mały pokój z okratowanym oknem i umywalką z kapiącym kranem – prawdziwą chińską torturą. I nie samą chorobę, ale właśnie proces jej diagnozowania wspominam jako największą traumę. Nie dziwi więc, że Wolską od tamtego czasu omijam z daleka, zwłaszcza że społeczeństwo zamieszkujące jej okolice, jak śpiewa Dorota Masłowska na świeżo wydanej płytce Mister D., jest niemiłe.
Rzeczywiście, trudno wykrzesać z siebie życiowy entuzjazm na widok chylących się w stronę jezdni osmalonych spalinami, zniszczonych kamienic. Przechodnie, którzy zdążyli uciec przed czyhającymi na życie tramwajami, autobusami i samochodami nadjeżdżającymi z każdej strony podstępnego ronda Kercelak (skrzyżowanie Okopowej z Solidarności), śpiesznie zmierzają do domu ze wzrokiem wbitym w chodnik. Umiarkowani optymiści, którzy zdecydowali się na kontemplację wolskiego, industrialnego krajobrazu znieczulają się tanimi trunkami, wykrzykując do siebie krzepiące hasła w stylu „Polska mistrzem Polski” i jeszcze coś o Legii. I właśnie pomiędzy jednorękimi bandytami do wydawania ostatnich groszy na trójkę wisienek, monopolowym 24 h, kebabem i zakładem pogrzebowym ulokowali się mili i cisi przybysze z Chin. Na przekór bluzgom, chamstwu i ogólnemu rozczarowaniu wokół z uśmiechem na ustach zabrali się do mrówczej pracy. W małym lokaliku Parnik w ciągu pawilonów przy ulicy Wolskiej na oczach gości wyrabiają ciasto na przezroczyste i filigranowe pierożki dim sum.
Za sprawą przygotowanych na bambusowych parownikach pierożków wolski byt staje się znośny, wręcz rozczulająco lekki. Dim sum z krewetkami i selerem naciowym oraz z wołowiną i marchewką, poza ceną (12 zł za 10 sztuk), zachwycają cieniutką warstwą ciasta i aromatycznym, pełnym smaku nadzieniem. Podobnie całuśna jest zupa miso (za jedyne 4 zł), słodka od jasnej pasty, kawałków tofu i pachnących morzem glonów.
Z obłoków ściągnąć nas może tylko nieudana ramen (8 zł) o smaku zupek chińskich marki Vifon. Ale już charakterne, świetne kimchi (8 zł), nie za pikantne, miękkie, słodkawe i soczyste przywraca wiarę w uzdrawiającą moc kuchni azjatyckiej.
Sałatka z alg morskich (8 zł) to orzeźwiający i pociągający haust z głębin morskich, który zamortyzuje falę spalin czekającą nas po wyjściu z Parnika.
Żegnając się, nie zapomnijmy ukłonić się w pas Chińczykom. Być może tchną nadzieję w zmęczoną okolicę, a już na pewno zmienią jej krajobraz kulinarny.
Parnik
ul. Wolska 50 a
Warszawa
Pon – niedz.: 11:00 – 21:00