Trudno wyobrazić sobie lepszą narciarską destynację od tego tyrolskiego miasteczka. Jego dzieje nierozerwalnie wiążą się z historią turystyki narciarskiej, a za jej początek uznaje się 1895 rok. W Kitzbühel otwarto pierwszą na świecie szkółkę narciarską. To tu znajduje się tu jeden z najtrudniejszych i najsłynniejszych stoków, na którym co roku ścigają się legendy narciarstwa alpejskiego (TU filmik mrożący krew w żyłach).
Mowa o Streif, szalenie niebezpiecznym stoku, który został odkryty i pokonany pierwszy raz w 1931 roku. Od tego momentu nieprzerwanie, co roku, jest miejscem wyścigu o Puchar Świata Hahnenkamm. To rozrywka dla najbardziej zaawansowanych narciarzy – odważnych i świetnych technicznie. Pełna emocji i nerwów, które towarzyszą zarówno uczestnikom, jak i świadkom tego spektakularnego widowiska.
W ośrodku jednak nie brakuje stoków o różnym poziomie trudności, z których korzystać mogą wszyscy narciarze, od początkujących po zaawansowanych. Można je eksplorować w nieskończoność – do wyboru jest aż 230 nowoczesnych wyciągów.
Kitzbühel od paru lat jest uznawany za najlepszy ośrodek w Austrii, a na koncie ma wiele innowacji (to tutaj otwarto na przykład pierwszą kolej gondolową w 1928 roku). Sezon trwa od połowy października, kończy się dopiero w maju, co daje okrągłą sumę 200 dni pełnych narciarskich uciech.
Mnie udało się zarówno skorzystać ze stoków, jak i popodziwiać piękno krajobrazu z perspektywy nart biegowych. O moją technikę dbał instruktor, z którego rad korzystałam później jeszcze wielokrotnie, nawet gdy ostatnio przemieszczałam się na skiturach w naszych Tatrach.
Instruktor okazał się byłym zawodnikiem austriackiej reprezentacji i bez trudu – w odróżnieniu ode mnie – wymienił nazwiska polskich zawodników narciarstwa biegowego.
Poza jazdą na nartach zajęłam się oczywiście eksplorowaniem oferty kulinarnej Kitzbühel. A ta jest dość bogata. Mówi się, że do dyspozycji turystów jest jakieś 60 schronisk i restauracji. Aż 17 z nich poleca znany francuski przewodnik Gault & Millau, nie brakuje też miejsc, gdzie można zjeść kawior i popić go szampanem.
I chociaż Kitzbühel uznawany jest za najbardziej luksusowy i najdroższy ośrodek narciarski w Alpach, to przyzwoity obiad można zjeść nie tylko w restauracjach w pięciogwiazdkowych hotelach, lecz także w schroniskach na stokach czy w rustykalnych karczmach.
Te ostatnie szczególnie przypadły mi do gustu. Wizyty w takich miejscach dają możliwość poznania lokalnych zwyczajów i zakosztowania tradycyjnej kuchni. W dodatku obsługa karczm zwykle paraduje w tyrolskich strojach ludowych. Kobiety noszą dirndl, charakterystyczne ściągane w talii sukienki, a mężczyźni biegają w skórzanych portkach zwanych lederhosen. Jak się dowiedziałam, stroje często są przekazywane z pokolenia na pokolenie, a obstalowanie ich sobie od podstaw jest modne wśród młodych, chociaż kosztuje niemało.
Ja nic sobie podczas pobytu w Kitzbühel nie uszyłam ani też nie ścigałam się z żadnym narciarzem – co najwyżej w konsumpcji. Poniżej znajdziecie miejsca, w których zjadłam najlepiej. Od pięciogwiazdkowego hotelu po schronisko na stoku.
GDZIE ZJEŚĆ?
Restauracja i hotel Tennerhof Gourmet & Spa de Charme*****
Griesenauweg 26, Kitzbühel
Tu zjadłam zdecydowanie najlepszy obiad podczas całego pobytu w Kitzbühel. Restauracja mieści się w przepięknie położonym pięciogwiazdkowym hotelu ze spektakularnym widokiem na panoramę gór z okien i restauracyjnego tarasu. Budynek jest zabytkowy, historia posiadłości sięga 1416 roku, a we wnętrzach można podziwiać kolekcję rodzinnych pamiątek i antyków – wystrój pozostaje jednak bardzo przytulny i rustykalny. Hotel należy do prestiżowej organizacji Relais & Châteaux, która zrzesza ekskluzywne, zabytkowe i urokliwe miejsca na całym świecie. Pierwszym hotelem w Polsce, który został wyróżniony tym tytułem, był Copernicus w Krakowie, mieszczący się w zabytkowej kamienicy z XIV wieku (mój wywiad z szefem kuchni hotelu Copernicus możecie przeczytać na stronie polskiej edycji „Vogue”).
Restauracja w Tennerhofie od lat jest uznawana za jedną z najlepszych w Austrii i szczyci się trzema czapkami, czyli najwyższym wyróżnieniem przewodnika Gault & Millau. Zjadłam tu pyszne gnocchi z cukinią oraz ravioli z kolorowymi burakami i lokalnym kozim serem, a moja połowica kulinarna, towarzyszka w tej podróży, Monika – chrupiącą grasicę z truflami. Na deser zaś zamówiłyśmy wyśmienite powidltascherl czyli austriackie delikatne pierożki z ziemniaczanego ciasta wypełnione powidłami śliwkowymi i obsypane chrupiącą bułeczką tartą, oraz kartoffelknodel z orzechami i serem. Poza tym w menu znajdziecie sporo ryb i owoców morza (między innymi sum ze ślimakami czy homar z kalafiorem i mortadelą), a do tego doskonałe austriackie wina, których sporą kolekcję przechowuje się w tutejszej piwniczce.
Schronisko na stoku Hochkitzbühel bei Tomschy
Bergstation Hahnenkammbahn, Kitzbühel
Czym byłaby jazda na nartach w Austrii bez przystanku w schronisku i porcji apfelstrudla? Ciasto oblane gorącym jajecznym kremem waniliowym na stoku smakuje zupełnie inaczej niż w jakiejś eleganckiej kawiarni. Podobnie jest z szarpanym omletem cesarza Franciszka Józefa, czyli kaiserschmarrn, podanym prosto na patelence, czy ze sznyclem wiedeńskim z frytkami. Takie proste przyjemności najlepiej fundować sobie na świeżym powietrzu, z panoramą gór w tle, w schronisku na wysokości 1700 metrów nad poziomem morza. Widać stąd zarówno Kitzbüheler Horn, symbol tyrolskiego miasteczka, jak i Hohe Tauern oraz Grossglockner, najwyższą górę Austrii.
Schronisko zostało otwarte wraz z pierwszą kolejką linową w latach 30. ubiegłego wieku. Pamiątki z tamtego okresu, w postaci zdjęć ówczesnych legend narciarskich, można podziwiać na ścianach karczmy, wciąż pozostającej w rękach tej samej rodziny Tomschy. Hochkitzbühel to pierwszy przystanek na narciarskiej trasie, zaraz po wyjściu z kolejki, oraz ostatni. Po zjedzeniu i spaleniu wszystkich kalorycznych przyjemności można się tu bawić na imprezach après ski do momentu odjazdu ostatniej gondoli, czyli jedenastej wieczorem.
Restauracja i hotel Rasmushof
Hermann Reisch Weg 15, Kitzbühel
Dokładnie w tym miejscu znajduje się meta wyścigu Hahnenkamm i koniec słynnego stoku Streif. Położenie hotelu jest symboliczne. To dom rodzinny Franza Reischa. Pioniera narciarstwa, pierwszego śmiałka, który zjechał ze słynnego niebezpiecznego stoku, i działacza na rzecz turystyki w Kitzbühel. Syn Franza był burmistrzem miasteczka, a równie ważną rolę w jego społeczności odgrywa dzisiaj wnuczka Signe Reisch, szefowa stowarzyszenia turystycznego. W potężnym hotelu, rozbudowanym w latach 70. przez jej rodziców, zatrzymują się największe gwiazdy sportu. Obiekt dysponuje pokojami dla 700 osób i własnym polem golfowym, a w jego wnętrzach odbywają się najważniejsze spotkania i imprezy w mieście.
Działa tu też potężna gastronomia z tradycyjną tyrolską kuchnią. W staromodnych, drewnianych wnętrzach podaje się proste i solidne dania. Serowe kluski käsespätzle z cebulą, rosół z knedlami, czyli speckknödelsuppe, czy wreszcie sycące i solidne tiroler gröstl – podsmażane ziemniaki z mięsem, cebulą i kminkiem (o tradycyjnej kuchni tyrolskiej pisałam więcej TUTAJ).
Resort i kompleks spa A-Rosa
Ried Kaps 7, Kitzbühel
A na koniec, po tym całym obżarstwie, polecam udać się do największego kompleksu saun w okolicy. Do spa A-rosa o powierzchni 3 tysięcy metrów kwadratowych, z pięknym widokiem na zaśnieżone Alpy. Jest tu spory basen, częściowo pod szklanym zadaszeniem, ale też wychodzący na zewnątrz, a także rozbudowany kompleks saun tematycznych, łącznie z ziołowymi, oraz łaźni parowych.
Na piętrze, z widokiem na basen, jest cicha i ładnie urządzona duża, nowoczesna przestrzeń z szalenie wygodnymi łóżkami. Niektóre z nich mają wodne lub podgrzewane materace, w każdym razie bardzo łatwo uciąć sobie na nich drzemkę, szczególnie po wyczerpującym dniu na stoku i porządnym tyrolskim obiedzie.
Partnerem postu jest Narodowe Biuro Promocji Austrii
Wszystkie piękne zdjęcia w tym poście to dzieło Moniki Waleckiej (IG: Thereshecooks).