Ten wpis będzie jedynie na zaostrzenie apetytu. Tak jak moja pierwsza wizyta w Warszawie Wschodniej jedynie pogłębiła ciekawość tego miejsca. Na razie wiem jedno – Aleksander Baron i jego Solec 44 ma poważnego konkurenta w wyścigu po najlepsze podroby w mieście!
Warszawa Wschodnia nie jest po drodze. Tu trzeba się wyprawić i naprawdę mieć ochotę przejechać się przez całą stolicę, w mrozie i chłodzie, by znaleźć się w wielkim gmaszysku na terenie Soho Factory. Ja robiłam parę podejść. Za pierwszym razem pocałowałam klamkę – miejsce było zamknięte. Za drugim – było owszem otwarte, ale absolutnie oblężone. W sobotę wieczór wszyscy zapragnęli zjeść u Mateusza Gesslera. Po zjedzeniu paru blach chaczapuri w pobliskiej restauracji Gemo (o której pisałam tu), udało nam się wreszcie zdobyć stolik. Było już po 22-giej.
Przywitał nas sam gospodarz. Melodyjnym głosem, mocno zabarwionym francuskim akcentem zapewnił, że jego restauracja to nie kościół, ale knajpa, i tu nie należy się modlić, tylko jeść. Musiał zauważyć, że przekalkulowaliśmy nasze apetyty i ulewa nam się już nieco od gruzińskich ciast i serów. Niemniej zamówiliśmy.
Agata, przedstawicielka frakcji vege, poprosiła o sandacza.
Seba wybrał bliny gryczane z kleksem śmietany i łososiem.
Kuchcik poprosił o móżdżek, w który i ja zanurzyłam zęba. Podany z jajkiem i chrupką grzanką, delikatny i mięsisty.
Korzystając z okazji, postanowiłam wyssać nieco szpiku. Tuk na grzance okazał się aromatyczny, intensywny w smaku, przepyszny!
Popiliśmy winem, popatrzyliśmy na uwijających się kucharzy i pozazdrościliśmy pracownikom wszystkich modnych firm w Soho Factory, że Mateusza mają pod nosem. I mogą raczyć się codziennie jego lanczem (20 zł). Do Wschodniej wybiorę się niedługo – być może w tygodniu, by tym razem nie stać w weekendowej kolejce po stolik, co i wam polecam.
Warszawa Wschodnia
ul. Mińska 25, Soho Factory
Warszawa