Tak rozkochać potrafią tylko południowcy. Błysk zębów, czarne, gęste loki na skroni i patatas bravas na stole. Stołeczne smakoszki padły ofiarą kulinarnej, miłosnej intrygi.
Już nie adresy z połówką w nazwie, ramen z kaczką, niskokaloryczne, wegetariańskie dania, ale hiszpańskie przekąski przyprawiają stołeczne panny o migotanie przedsionków i powodują nadmierne wydzielanie śliny. Wszystkie tam były, ale żadna nie jest w stanie powtórzyć, co jadła. Tylko wzdychają i jęczą, jak jakiś andaluzyjski pies. Trop prowadzi na tyły hotelu Hilton. Sprytnie, na Grzybowską z pewnością żaden znajomy nie dotrze, chyba że robi w budowlance albo jest zbłąkanym dewizowcem z hotelu, można więc rozkochiwać się do woli. Na pierwszy rzut oka jest w czym!
Już widząc piękne, malowane, kolorowe kafle na podłodze, mam ochotę stuknąć obcasem, rozłożyć szeroko ramiona, by przybrać godową pozę jak we flamenco, i krzyknąć „aj, aj!”. Gryzę się jednak w język i grzecznie siadam za stołem. Ale jak tu się rozeznać w gąszczu ponad trzydziestu różnych tapas, kiedy wokół same Banderasy! Błyszczą im oczy i śniade twarze zwieńczone gęstymi czuprynami, takimi w sam raz do złapania i potrząśnięcia w chwili uniesienia. Cocas – czytam w karcie, i wędruję dalej śladem klasycznych, słynnych przekąsek, ale też zupełnie nowych, autorskich, których chciałabym spróbować.
Na zamówione tapas rzucamy się z niespokojnymi palcami. Rwiemy, szarpiemy, gryziemy niczym gorącego kochanka! Pierwsze westchnienie wywołują las croquetas de tapas (12 zł), cudownie chrupiące ziemniaczane krokieciki o muślinowym wnętrzu. Oblizujemy palce po el boqueron frito (16 zł), figlarnych, malutkich rybkach skropionych jedynie kilkoma kroplami cytryny, i sięgamy niecierpliwie po nuestra morcillas, czyli hiszpańską kaszankę o delikatnej strukturze. Już sama nazwa krewetkowych prażynek (14 zł) – cracker de gamba con paté de mejillones – zapowiada wciągający flirt. Jednak gdy zanurzamy je w zaskakującym, bardzo smacznym paté z małży, robi się wprost ekscytująco. Duszę koi jajko podane w słoiku z porcją purée wywodzącego swoją nazwę od francuskiego propagatora ziemniaków Parmentiera (11 zł). Smażony, marynowany koleń, el cazón adobo (16 zł), to prawdziwy bohater mokrych snów. Flaki po madrycku, los callos a la madrileña (25 zł), wabią zapachem mleka i obórki i rozpływają się w ustach. Panierowane kalmary, las rabas de calamar (20 zł), prężą się pod zębami, a talarki chorizo duszone w białym winie, los choricitos al vino (15 zł), można jeść tylko łapczywie, nim spłyną czerwonym tłuszczem po brodzie.
smażony, marynowany koleń, el cazón adobo (16 zł)
smażony narybek, el boqueron frito (16 zł)
krewetkowe prażynki z paté z małży, cracker de gamba con paté de mejillones (14 zł)
jajko z ziemniakami Parmentier (11 zł)
flaki po madrycku, los callos a la madrileña (25 zł)
Przegryzamy chrupiącymi cocas – z sobrasadą, serem i marmoladą z pigwy (15 zł) oraz jamón ibérico, serem manchego i rukolą (17 zł). Pąs nie schodzi nam z twarzy nawet po zjedzeniu dość mdłych ziemniaków w kostce z alioli, las patatas alioli (12 zł), ani po dawce gorzkich, bakłażanowych placuszków (14 zł). Romans z hiszpańską kuchnią dobiega końca. Trzeba zapiąć guzik, poprawić potargane włosy, zlizać sos z kącików ust i wrócić do rozmowy ze współbiesiadnikami. To się może nie udać, dopóki talerze będą pełne.
Tapas Gastrobar
hotel Hilton, ul. Grzybowska 63, Warszawa
godziny otwarcia: pon.-czw. 12:00-kuchnia do 23:00; pt.-sob. 12:00-kuchnia do 24:00; niedz. 12:00-kuchnia do 18:00