To przeżycie dla osób o mocnym układzie trawiennym, bardziej wrażliwych koszerny barek na Hożej może wysłać w kosmos.
Stolica dostraja swoje garkuchnie do klientów, a że nie ma własnej tożsamości kulinarnej, podsuwa im z reguły banalne propozycje, które każdy „słoik” rozpozna z daleka. Niewybredne gusty zaspokaja się sałatką caprese, polędwiczką wołową w pieprzowym sosie, burgerem, penne z łososiem, wołowym carpaccio, pizzą, kebabem i sushi. Do przemielonych przez masę, bezwartościowych dań o światowym rodowodzie dołączyły falafel i humus. Z reguły przyrządzane przez restauratorów nieodróżniających cieciorki od ciecierzycy – rośliny o żółtych kwiatach od nasion przypominających wyglądem i działaniem groch. Z reguły, bo w przypadku BeKeFu jest inaczej.
Humus i falafel z surówką i pitą (16 zł)
Szef kuchni Maimon Ben Ezra, rodowity Izraelczyk, ciecierzycę podaje tak, jak robi się to u niego w kraju. Nie strzela do ludzi twardymi falafelami, ale serwuje mięciutkie kuleczki ukryte pod chrupiącą skórką. Jego humus to nie luźna papka, ale gęsta, kleista pasta z porządną dawką mocno wyczuwalnej tahini. Chlebki pita wypieka na miejscu, również w wersji gryczanej. Do dań proponuje warzywa z purpurowym, marynowanym bakłażanem na czele. A w sobotę, kiedy inni liczą na najwyższy w tygodniu utarg, lokal zamyka. Bo szabat jest.
Ciecierzycę w BeKeFie należy dawkować sobie ostrożnie. Kamufluje się w różnych kuszących formach, łatwo więc z nią przesadzić z łakomstwa – potem można to dotkliwie odchorować.
Falafel w picie (11 zł)
W BeKeFie nie znajdziecie wspólnego stołu, industrialnych, pofabrycznych lamp, weluru w oknach. To przestrzeń zupełnie nieprzystająca do stołecznych aspiracji, siermiężna jak szkolna stołówka, ale za to z prawdziwą kuchnią. A taką lubię najbardziej.
Bekef
ul. Hoża 40
Warszawa
godz. otwarcia: pon.-czw. 11:00-20:00, pt.: 11:00-15:00, niedz.: 12:00-21:00